środa, 23 grudnia 2009

Wesołych Świąt!

Spełnienia marzeń (oczywiście tych realnych, bo Brada Pitta w sypialni nie zastaniecie), zdrowia (bo NFZ ucina budżet), szczęścia na co dzień, zdania matury (to akurat kieruję do wybranych) i wszystkiego, czego można życzyć z okazji takich świąt.

Do zobaczenia w Nowym Roku;]

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Happy, no sad.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że muzyki można słuchać tak, jak czyta się książkę: usiąść i chłonąć. Miał rację. O ile inna była beztroska sobotnia zabawa na happysad od mini-koncertu w szkole muzycznej! W pierwszej sytuacji skakałam, piszczałam i robiłam rzeczy podobne do tych, które opisał Benek w odniesieniu do innego koncertu, ale przede wszystkim tonęłam - w dźwiękach, obrazach, we wszystkim co tego wieczora mnie spotkało. W drugiej sytuacji siedziałam i z zamkniętymi oczami zatapiałam się w melodii granej na fortepianie. Wszystko to w towarzystwie jednej osoby. Kolejny dowód na to, że z przyjacielem można bawić się wszędzie. I wcale nie jest mi brak pewnych rzeczy, których nie mogę dostać, o nie. Wczoraj nie liczy się, jak mówi emowata piosenka hs, którą od soboty wielce ukochałam. Wiele rzeczy i spraw ukochałam od tego dnia, szczerze mówiąc. Nie wiem, czy to dobrze, nie obchodzi mnie to.

Jest też mniej różowo. Święta tuż-tuż, a ja tkwię w środku wojny o wiarę. To chyba trzeba przeczekać - rodzice się uspokoją, zechcą rozmawiać, to dojdziemy do porozumienia. Prawda? I ukochana klasa, która już chyba znienawidziła mnie (włącznie z resztą szkoły) za koszulkę z jakże trafnym napisem Nie muszę być ładna... Bo nie muszę!

Ale motywem przewodnim (coś jak ścieżka dźwiękowa do filmu?) mojej tymczasowej egzystencji i wszystkich jej aspektów jest My się nie chcemy bić. Takie naiwne, antywojenne, beztroskie, a jak cieszy! Tym bardziej, że to nie tylko piosenka, to prośba - żeby życie wyglądało jak te kilka minut, kiedy trzymaliśmy się w objęciach i fałszowaliśmy refren. I jestem pewna, że tak będzie wyglądać. Nie cały czas, w końcu to nie bajka dla dzieci, ale czasami, przez parę dni.
I wystarczy.

Ogień trzymaj w sercu, a nerwy na uwięzi!

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Obiecuję.

Obiecuję być grzeczna!
W końcu od czego ma się sześć sumień i mózg?

Ta szkoła to najlepsze, co mnie mogło spotkać.
Ludzie, zaczynam myśleć. Myśleć i działać.
Może to się na coś przyda.

Nieuzasadniona radość mnie rozpiera.
Miłego wieczoru wszystkim;)

wtorek, 8 grudnia 2009

Surrealizm.

Praca w stylu Joana Miró.
"Ważka z czerwonymi skrzydełkami na tropie pełznącego węża"
Wersja oryginalna:
Wersja moja i Marty:


Prawda, że podobne?

czwartek, 3 grudnia 2009

Źle.

Źle, wszystko jest źle.
-Idź, poskarż się.
Ukłucie w sercu, nie rozumiesz.
-To od początku nie miało sensu.
Zimny wzrok, brak reakcji.
Chciałabym się ogrzać. Wyrzucić to z siebie, wypłukać resztki bólu. Mróz, wszędzie mróz. Ogień mija mnie, zatruwając jednocześnie zmysły. Zabija.
Stoję nieruchomo, patrzę jak się odwraca. Odchodzi.
Wciąż czuję jego oczy na sobie.

Wszystko będzie dobrze?
Nie, dopóki nie przeprosi.

poniedziałek, 30 listopada 2009

Niewinność.

Duszę się.

Od myśli, spojrzeń i oddechów.
Każda, nawet najmniejsza drobinka powietrza zatruwa mój umysł. Wlewa się w kolejne komórki ciała, jak fagi. Absorpcja, wnikanie, replikacja... Każda chwila mnie zabija.
Szybki oddech, bicie serca.
Pusty, nocny autobus staje się w jednej chwili statkiem kosmicznym, magicznym przejściem do życia. Mijam ulice, budynki, wszystkie pełne duszącego tlenu.
Uścisk ręki?
Otrząsam się. Wysiadam, łapię w płuca mróz wieczora. Nie zabijaj mnie, proszę. Daj pobawić się jeszcze w naiwność. Chcę powiedzieć, że niebo jest niebieskie, a trawa zielona. Tylko tyle.
To nie chlorofil, to kredki Pana Boga.
Tracę przytomność, idę, nie wiem jak, kieruję kroki do domu. Ukochanego domu, jedynego miejsca, które mnie ochroni przed samą sobą. Przedzieram się przez dym i myśli w głowie.
Otwarte drzwi, nie bój się, spojrzenie w lustro, nie bój, jeden krok, nie.
Obrazy emitowane na siatkówkę oka, tylko wspomnienia. Myśli.
Krzyczę.


Duszę się wiedzą, pytaniami, zasadami.



Jestem sobą tylko w chwili obecnej.
Chwila trwa zdecydowanie za krótko.

niedziela, 29 listopada 2009

Opowiadanie.

Fikcyjna proza znów zawładnęła tym blogiem. Choć możne nie do końca fikcyjna.

***
Przeszłam samą siebie.
Bożę mój, co dalej...?

Utkwił we mnie spojrzenie. Delikatne oczy, które nie potrafiły kłamać. I wszystko dookoła zniknęło.
Szalone bicie serca, spazmatyczny oddech, drżenie rąk, to wszystko ogarnęło mnie z całą gwałtownością, w całej swojej mocy. Nic nie czułam, nic prócz chłodnego dotyku i szaleństwa władającego ciałem i świadomością. Błądziłam wzrokiem w ciemności, ślepa i głucha. W ostatnich spazmach rozsądek kazał szepnąć STOP. Nagły ból szyi wlał się w myśli i przywrócił do życia.
Wystarczy.
Zegar na ścianie nagle umilkł, ale świat dookoła dalej się nie pojawił.

-Jak myślisz, zmieści się do tego garnka?
Stoję w kuchni i oglądam zawartość szafki. Czuję na sobie spojrzenie. Wyjmuję przyprawy, pocierając wciąż bolącą szyję. Opieram się o blat i rozbawiona czekam na odpowiedź.
Boisz się?
Bawię się palcami. Podchodzę do kuchenki, doprawiam zupę. Nie patrz tak na mnie! Te same słowa, ten sam ton, ten sam błysk w oku. Mówię, może trochę wbrew sobie.
Śmiejemy się, tak nagle, bez powodu.
To wyglądało dwuznacznie, kiedy wszedł twój brat.
Wyglądasz zabawnie w mojej kuchni. Tak naturalnie, jakbyś tu mieszkał.
Rozmawiamy jak dobrzy przyjaciele, jakby nigdy nic. Jakby świat za oknem naprawdę istniał. Przepytuje mnie z historii, której przecież mieliśmy się uczyć. Przypominam sobie.
Myślimy: oni, czy narzeczeni?
Może jedno i drugie.
Znów śmiech. Bawię się jego palcami. Z tyłu głowy kołacze się myśl, którą aż nazbyt łatwo zagłusza bicie serca.
Po studiach.
Amok, to jedyne słowo, które określa moje czyny. Ostatnie rozmowy, myśli - to chore.
Już wiem, że kupimy sobie do mieszkania duże szafki na książki i mapy.


Wieczorem siedzę w pokoju z całą rodziną i liczę z ojcem jakieś techniczne duperele. Jestem lekko rozkojarzona, myślę tylko o opowiadaniu, które leży na biurku i czeka na dokończenie. Litery mieszają się ze wspomnieniami, urojenia z dokładnie opracowanym planem.
Ten głos, spojrzenie, dotyk. Świat nie istnieje.
Ale szyja boli mnie naprawdę.

niedziela, 22 listopada 2009

Przebudzenie.

Umówiłam się z nimi na osiemnastą. Wychodzę kilka minut wcześniej i już z daleka słyszę znajome głosy. Zamiast dwóch osób idzie ku mnie cała zgraja rozgadanych, wesołych i pełnych entuzjazmu chłopaków. Znam wszystkich, ale ponad połowy nie podejrzewałabym o zainteresowanie taką muzyką. Jeż nie pamięta, że chodził ze mną do przedszkola, trudno. Pół godziny później Kuba mu to uświadomi, nie wiem jak. Idziemy pustą ulicą, pięciu chłopaków i ja. Jajo wpada na genialny plan pt. 'zwiejmy w bok, ciekawe, czy zauważą'. Nie zauważyli.
Na miejscu spotykamy kolejnych znajomych. Stałych bywalców i tych, którzy według prawdopodobieństwa nigdy nie powinni się tu znaleźć. Nie ten czas, nie to miejsce. Niektórzy już pod wpływem. Nie dziwi mnie to. Wychodzę na dwór, już bez kurtki - chcę trochę zmarznąć, taka głupia zachcianka. Witam się z wciąż napływającą falą ludzi, gdy zza pleców słyszę 'nie przyznajesz się?' E stoi przede mną w kapturze, z papierosem w ręku i kolczykiem w brodzie. Rozszerzone, zaćpane oczy, zachrypnięty głos. Jest pobudzony, ale nie dlatego, że pił albo brał. Dlatego, że nie brał. Chwila, czy to ten sam człowiek, który rok temu był moim ideałem? Nie, cholera, nie!
-Spieprzyłeś.
-Wiem.
Znikam mu z oczu.
Przy pierwszych piosenkach wszyscy stoją sztywno z piwem w ręku, tylko ja pozwalam sobie na lekkie stukanie nogą do rytmu. Do przodu wypada dwóch pijanych gości - ktoś musi rozruszać imprezę. Po dwóch minutach już szaleje pogo. Czy ja zawsze muszę być jedyną dziewczyną? W tym mieście nie ma takich jak ja? Jesteś wyjątkowa. Mało mnie to pociesza. Znów skaczę w kłębowisku ludzi, znów nie ma nic dookoła. Wokalista Ecce Homo patrzy na nas, trzymających się za ręce i się śmieje. Chyba muszę częściej ćwiczyć na wfie, już złapałam zadyszkę. W przerwie znów wychodzę.
Wszyscy, wszyscy! dookoła albo już pijani, albo w trakcie wprowadzania się w stan delirium tremens. B i M unoszą się nad ziemią, nabrali się jakiegoś świństwa. Wiedźmina i ekipę już spisali. E siedzi na schodach z bratem, cały się trzęsie. Czy nikt temu debilowi nie powiedział, że cztery dni bez snu w połączeniu z głodem narkotykowym to samobójstwo? Nawet ja - osoba, która papierosy miała w rękach tylko wtedy, gdy podawała je ojcu, wiem o takich rzeczach. Brat poszedł po mocną kawę dla niego. Nie ma działki, blanta, skręta, nic - pokłócił się z dilerem. Dzięki temu poznaję kolejnego dilera w tym mieście. Nic mnie już nie dziwi.
Każę E napisać mi następnego dnia, jak się czuje. Odzywa się we mnie dawna czułość i troska o tego człowieka. Patrzę mu w oczy. Brązowe jak dawniej, ale puste, smutne, bez tego zadziornego błysku. Nie mogę na to patrzeć, po prostu nie mogę. Jak do tej pory nie napisał.
Mam dość, wychodzę.
Idę z Jajem i właściwie nie tyle rozmawiamy, co uzupełniamy wzajemnie swoje zdania. Oboje czujemy się obco w tym koncertowym środowisku. Pozornie zgrane, po jakimś czasie pokazuje swoją twarz. Czyżbyśmy byli jedynymi osobami, które dziś nie wypiły nic poza wodą gazowaną? Dziwne, ale nie czuję zaskoczenia. Łapiemy się za ręce i idziemy dalej. Młoda bioteistka i gej ateista idą za rękę w środku nocy i rozmawiają o śmierci. Jedyna normalna chwila tego wieczoru.
Mówię mu o moich obawach. To takie nieodpowiedzialne! Znamy się od dawna, spędzamy razem czas od trzech miesięcy, mówię mu wszystko. Tylko on rozumie teraz sprzeczności targające moimi myślami. Tylko facet, który twierdzi, że po śmierci zeżrą nas robale i kropka. Po chwili dostaję smsa. Uśmiech błąka mi się w kącikach ust, tego mi brakowało. Zwykłe dwa słowa, a tak trudno je powiedzieć. Już się nie boję. Żegnamy się i każde idzie w swoją stronę.
Kładę się spać z myślą, że już nie pójdę na żaden koncert dla ludzi i tej specyficznej atmosfery. Będę tam tylko dla muzyki. A i ta ostatnio nie jest najwyższych lotów.

Budzę się z myślą, że cholernie boli mnie szyja, ręce i łopatki. I ze świadomością, że są też normalni ludzie, na których bardzo mi zależy.

niedziela, 15 listopada 2009

piątek, 13 listopada 2009

Łowca dźwięków.

Wieczór. W oddali słychać stukot obcasów i warkot silników, choć przytłumione, to odległe nie o kilkanaście metrów, a zaledwie kilka. Wystawy sklepów dają mętne światło, nie wiem, gdzie właściwie jestem. Idę powoli, delikatnie po mokrym bruku. Staję na palcach, żeby nie zbudzić zgiełku miasta. Teraz jest tak cicho, tak bezpiecznie. Mija mnie starszy pan, zaraz potem dwóch dresów, puszczają muzykę z telefonu. Nagły zgrzyt wbija się w uszy, rani zmysł estetyki, fizycznie boli. Poszli - tak, poszli.
Stoję przed kościołem, przed naszymi 'Apostołami'. Jest tak... pusto, mimo małych grupek ludzi przechodzących nieopodal, tak cicho mimo ich śmiechu. Ktoś wchodzi do kościoła na mszę, biją dzwony. Biją. I biją. I biją. Jest pusto.
Wchodzę do muzeum. Prawie wszyscy już są. Wpisuję się na listę, jako uczennica klasy F, słynnej z tego, że nie opuszcza żadnej wystawy, galerii ani koncertu. Ocena na WoK, ot, tajemnica... Wchodzimy po schodach - stuk, stuk, dookoła mnie ludzie, jak tu tłoczno! Na ścianach plakaty z misiem Colargolem, kadry z animowanych bajek, w gablotach makiety i laleczki. Ruszają się, tak uroczo, to tylko złudzenie. Pingwinek Pik Pok, Miś Uszatek, moi idole z dzieciństwa. Nie pamiętam ich, dziwne, nie pamiętam?
Siadamy. A jednak jest nas mało, mimo wszystko tłoczno, sala prawie pusta, ależ tu ciasno! Marek Wilczyński opowiada o eksperymentalnych instrumentach. Dźwięki waterphone'u odbijają się od ścian, taksofon wydobywa z siebie zduszone jęki, spazmy, porykiwania - techno w wersji fun? Melodia wiruje między krzesłami, wkręca się w każdą szczelinę, wrzyna się w uszy. Kobieta przede mną uśmiecha się jak gruba, zadowolona kotka. Gdzie jestem? Liczę numery krzeseł, wodzę wzrokiem po plakatach. Zamykam oczy, obrazy zasnuwają się różnokolorową mgiełką, zbyt jaskrawo, zbyt jasno, zbyt głośno...
Pytam o instrumentarium, wychodzę. W środku, z tyłu głowy wciąż pobrzmiewają wibracje grających kamieni - szorstkie, niskie, ponure. Serce bije mi szybko, krew gwałtownie uderza do głowy, gdzie jestem? Nic nie widzę, nic nie czuję. Stąpam szybko, zdecydowanie, spokojnie.

Bo przecież imperare sibi maximum est imperium.

piątek, 6 listopada 2009

Optymizm.

23.VI.09
***

Pytałeś
dlaczego jest tak, jak nie było
odpowiedź jest zbyt prosta
brak dziecięcego optymizmu
zgorzkniała rezygnacja

i dalej sądzisz, że świat był piękniejszy?
takim chcieliśmy go widzieć
z drzew naiwną zielenią
prostotą niebieskiego nieba

bo jakość a nie ilość piasku pod stopami
bo być
nie mieć i wdychać zapach lata

a teraz?
więzimy nadzieje w drobnych słoiczkach po konfiturze
zbyt nieśmiali, by je otworzyć.

wtorek, 3 listopada 2009

Bądź sobą.

-Mamuśka, fajny sweter!
Te słowa stały się siłą napędową mojego dzisiejszego wysiłku umysłowego. Spojrzałam na swój sweter, który właśnie skomentowała Olka: duży, workowaty, w tradycyjne prostokąciki. Zabrałam go kilka dni temu tacie, bo był ciepły i przytulny. Zwykle w takich rzeczach chodzę tylko po domu, ale dzisiaj chciałam przywołać tę atmosferę w szkole. Żadnych wisiorków, bransoletek - gdyby nie mróz, może nawet paradowałabym w wygodnym dresie.

Dwie godziny później, po lekcjach (przychodzić na jedną godzinę do szkoły, absurd!) siedzę z babcią i czy to z nudów, czy z innych mało ważnych pobudek oglądamy Rozmowy w toku. Temat na topie - Nie będę Barbie! Wolę być EMO albo Jolą Rutowicz!

Pierwsze wrażenie? Szok. Młoda dziewczyna (osiemnastolatka, jak się potem okazuje) z wielkim irokezem, kolczykami z agrafek i zawleczek od puszek piwa, w makijażu a la Marylin Manson. Do złudzenia przypominała mi jedynego chełmskiego 'true pozera punka' i gdyby za takie przypuszczenia wypłacali pieniądze, byłabym bogata. Punk w wersji żeńskiej. Jak sama mówiła 'bo zakochałam się w punku i chciałam mu zaimponować'. No, no, gratuluję. Tym bardziej, że niedługo potem go rzuciła.
Zapraszamy następną osobę. Emo laska i jej mamusia. Wyglądu opisywać nie trzeba, wystarczy wpisać w Google Grafika - identycznie. Podobno od kiedy dziewczyna zmieniła styl, stała się bardziej radosna i otwarta. Śmiem wątpić, bo rówieśnicy zaczęli ją wyzywać i rzucać kamieniami. Ale niech tam jej będzie na zdrowie.
Następna emówa - czasem zastanawiam się, czy ich jak grzyby po deszczu chodują, a może na zmutowanych sterydach? Princess, oh-ach i co to nie ona. Chce być sławna, ludzie chcą mieć z nią zdjęcia! Jakaś kobieta kwituje: 'to tak jak atrakcja turystyczna, zdjęcie z misiem w górach'.
Słucham tego wszystkiego i mam ochotę przełączyć na inny program. Oczy babci robią się coraz większe po każdym kadrze na parę metali siedzących na widowni. A zaręczam, jest odporną kobietą. Jeszcze niedawno byłabym w stanie utożsamiać się z którąś z tych subkultur, ale nie dzisiaj, sorry princesski.

Po głębszym namyśle dochodzę do wniosku, że Chełm to dziura - nawet porządnej subkultury nie mamy! Prawdziwych emo, punków (z wyjątkiem już wspomnianego) i metali tu nie uświadczysz. Ludziom nie chce się pół godziny stawiać irokeza, wkładać kilku(nastu) kolczyków w najróżniejsze miejsca i manifestować wszem i wobec swoich poglądów. Barbi ustawia się ze skejtem, potencjalny wyznawca Szatana chodzi na obiadki do swojej babci słuchającej RM, olewczy pank wzorowo zdaje maturę. Każdy zna każdego, a na widok 'dziewczęco ubranej' kobiety (tzn. w sHwEeT ruszz kIecce) koło Cameraty serdecznie zaprasza ją do środka na koncert.
Ludzie zupełnie różni wyznają te same ideały, mają podobne hobby, wymieniają się muzyką i książkami, dyskutują na poważne tematy. Społeczny misz-masz. Czy to znaczy, że to miasto jest mniej wartościowe? Wręcz przeciwnie! Może zaczyna się definiować 'nowa' subkultura? Ludzi inteligentnych?


A mój sweter? Podoba mi się.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Teraz?

O nie.
Piszę banalne wierszyki, rysuję głupie ludziki i nie mam siły ani ochoty na rzucenie ciętej riposty w kierunku irytujących mnie ludzi. Kocham wszystko i wszystkich, jak hippiska po niezłej porcji trawki. Nawet jestem w stanie uwierzyć, że nauczę się niemieckiego! Co jest mało prawdopodobne, zważywszy na moje rozkojarzenie.
O nie.

Chyba naprawdę się zakochałam.
Jezu, jak to brzmi.

Brzmi jeszcze dziwniej, kiedy dodam, ze zakochałam się w swoim chłopaku.
Hahaha... Litości, dopiero teraz?


Dziewczyno, dorośnij wreszcie...

niedziela, 1 listopada 2009

Akcja Znicz.

Dziś mamy wyjątkowy dzień. Z trzech powodów:
-niedziela (pzdr dla JHWH!)
-urodziny vocalisty Yelonków
-305. dzień w roku
-Święto Sztywnych.
Zajmę się tylko ostatnim, bo trzy poprzednie obchodzą mnie tyle, co los populacji królików w Austrii. Albo i mniej.

W tym jednym, pięknym dniu w roku nagle wszyscy przypominają sobie, że istnieje coś takiego jak życie po śmierci. Kupują kwiatki, bajeranckie znicze i wiązanki na zasadzie 'pokażę wam, że mnie stać'. Jadą na groby bliskich (których pewnie nawet osobiście nie znali) i modlą się za ludzi, którzy są teraz tylko kupką prochów. Osobiście dziwnie się czuję, stojąc nad marmurową płytą i szepcząc coś nad rozkładającymi się lub już rozłożonymi zwłokami babki/ciotki/stryjka.

Zmarłym wszystko jedno, czy świeci im zielony, czerwony, a może żółty znicz z serduszkiem. Czy mają grób z ławeczką, czy z ogrodzeniem. Czy postawimy im białe chryzantemy, czy też sztuczne kwiatki. Dlaczego? Mamy trzy rozwiązania:
-dla ateistów (A)
-dla wierzących (B)
-dla realistów (C)

A. Im i tak wszystko jedno, bo nie żyją. Kupka kości nie powącha kwiatków, nawet 'od spodu'. Przykro mi, takie życie. A raczej śmierć.
B. Kochani moi katolicy, powinniście wiedzieć, że potrzeba jest modlitwa. Pomyślcie o babci albo teściowej, które czekają w czyśćcu na swoją kolej. Niewiele im po światełku. Za babcię się pomódlcie. Teściowej wystarczy ładny kwiatek.
C. Przychodzicie na cmentarz raz w roku, nie oszukujmy się. Wiązanka - pół biedy, ale uschnięte, zmarznięte kwiatki kiedyś trzeba będzie wyrzucić. Kwestia estetyczna. Prawda?


Najchętniej bym w tym dniu nie wychodziła z domu. Dopiero nocą, kiedy już nikogo nie ma na Lwowskiej czy koło Borku. Wielość światełek migocząca dookoła, stare, zabytkowe pomniki wynurzające się z ciemności. Nawet tam spokój jest dopiero po zachodzie słońca. Nawet tam w dzień gonitwa, pośpieszne sprzątanie i niedbałe znaki krzyża.
Nawet tam zmarli nie mają spokoju.


Wiecie co? Pochowajcie mnie daleko w lesie.

poniedziałek, 26 października 2009

Robótki ręczne.

Zawsze podziwiałam ludzi zajmujących się robótkami. Szycie, druty, szydełko, haft - przyjemne, a przy tym pożyteczne. I podobno uspokajające. Cóż... Przed chwilą obaliłam tą teorię.

Dwa sztywne, śliskie, metalowe kijki, włochata gruba włóczka i rzucanie kurwami na prawo i lewo. Matka stoi obok i się śmieje. Nawet na 'cholerę' nie zareagowała - kurczę, za dużo przeklinam. W takim tempie do wakacji może zrobię pół szalika. Tylko wtedy będzie za gorąco, żeby go nosić. A niech go...
Marzenie na teraz: wsadzić komuś te druty w oko.
Marzenie na jutro: wyspać się.

Dziesięć minut sprawiło, że cały dzień oceniam jako pozytywny. Eh, w sumie niewiele potrzeba mi do szczęścia.
Czasami.


Hetane - Nienawidzimy.

niedziela, 25 października 2009

Kac.

Źle mi.

Przed chwilą wstałam (pomijając fakt, że w dzień zjadłam śniadanie, poszłam do ciotki i zrobiłam jeszcze parę nieistotnych rzeczy). Mam kaca. Może moralnego, nie wiem. Nie piłam przecież dużo. Dzwonię.
-Brat, jak odczuwa się kaca?
-Nie wiem.
Śmiech.
Nie jest mi do śmiechu. Chcę spać, może to przez zmęczenie, może przez świadomość, że miałam takie piękne sny, także na jawie, i że może się powtórzą? Jeśli nie, to i tak wolę leżeć bez świadomości, niż taplać się w tym ponurym, zamglonym świecie.

Wspominam urodziny. Kochany Benku, dziękuję. Generalnie rzecz biorąc, bawiłam się świetnie. Na 12 godzin świat stanął do góry nogami. Jaskrawy podział na my w tym pokoju i reszta świata poza nim. Nie obchodzi mnie reszta świata. Chciałabym, żeby nie obchodziła i dzisiaj, ale to niemożliwe.

Siadam do polskiego, który natychmiast sprowadza mnie na ziemię. I niby mam na jutro zdążyć napisać tę rozprawkę?!
Brak mi sił, od dawna. I od dawna tkwię w tym marazmie, bo co innego pozostaje. Lepsze to niż szlochanie w poduszkę, co i tak czasem uskuteczniam.

Lepsze, czy tchórzliwe?

środa, 21 października 2009

What should I do?

Nudzi mi się.

Przeczytałam całą Księgę Rodzaju i Apokalipsę św. Jana. Niejako z obowiązku. I dalej mi się nudziło. Więc popełniłam to:










Jakość mocno średnia, cyfrówka. Skaner padł.
Występują: Wiewiórka Amanda i Myszka Lilka.
Motyw przewodni: Wtorkowa lekcja angielskiego.

sobota, 17 października 2009

Z dziennika bardzo młodej fizyczki - miłość.

Jak wszyscy, to i ja.
Nie mam zamiaru polemizować ani z Kostim, ani z Mamą. I tak bym przegrała, mimo że prezentują skrajnie różne postawy. Zacytuję tylko fragment W Weronie Cypriana Kamila Norwida. Facet mądry, bo zamiast sam dociekać, czym jest miłość, opisywał uwagi ludzi na jej temat i skrycie miał nadzieję na sukces i sławę. Nie oszukujmy się, wszystko robimy interesownie. Kochamy niejako też.
Ale ja się już nie odzywam, znowu zbiorę reprymendę.


Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
Że dla Romea, ta łza znad planety
Spada – i groby przecieka;

A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I – że nikt na nie nie czeka!

piątek, 16 października 2009

Jeden krok.

A tak mało brakowało.
Jeden krok, jeden malutki kroczek. Nie musisz nawet patrzeć. Wpadnij w moje ramiona, a resztę zrobię za Ciebie.

Bezradność. Walczymy i coraz bardziej się pogrążamy.

Wpadnij w moje ramiona, a resztę zabiorę sprzed twych oczu. Nie ujrzysz promieni słońca. Zimnego podmuchu wiatru na krawędzi. Będę tylko ja.

Smutek. Zaślepia, zniewala, zabija.

Jeden krok, a zabiorę Ci wszystko, czego nie potrafisz oswoić. Życie ucieka przez palce. Wpadnij w moje ramiona. Spadnij w dół.

Nicość, tylko nicość.


Imperare sibi maximum est imperium.

sobota, 10 października 2009

Zawodzenie chełmskie.

Jeśli ktoś posiada tom 33 i 34 (Chełmskie cz. I i cz. II) oraz tom 82 (suplement) O. Kolberga, ewentualnie inne źródła w których mogę znaleźć zapis Zawodzenia chełmskiego wraz z nutami, byłabym dozgonnie wdzięczna za pożyczenie.

Ot, nagłe zainteresowanie folklorem.


Eh, jak nie dostanę dobrego antybiotyku, sama zacznę zawodzić.
Niedoleczone przeziębienie, najgorszy wróg ucznia.

środa, 7 października 2009

Jesus Christ Superstar.

Jesus Christ Superstar - nowy teleturniej. Walka o władzę trwająca nieustannie od wielu (dwóch?) tysiącleci. To już dziesiąta edycja! Kto wygra - Szatan czy Bóg?

W ostatnim stuleciu Szatan uskutecznił dwie wojny, Holocaust, posłużył się systemami totalitarnymi, wykorzystał słabości Kościoła (pedofilia wśród księży, zakaz in vitro), zainicjował procesy apostazji, dostarczył kolejne poszlaki stwierdzające, że Boga nie ma, zablokował Traktat Lizboński, dogadał się z Dawkinsem, wywołał kryzys gospodarczy, zwiększył liczbę wróżek, magów i numerologów...

Czy Bóg podniesie się po tym ciosie? Akcja rozgrywa się codziennie na waszych oczach! Wystarczy wysłać smsa o treści 'Wierzę w Boga', lub 'Jestem apostatą', a możecie wygrać (do wyboru) wczasy w Raju lub pośmiertny karnet na jedyne w swom rodzaju podziemne solarium!

Kapitalizm, cholera jasna.

Nie daj Boże się nawrócę, i co?

wtorek, 6 października 2009

Lenistwo.

Ależ cudownie, jak Boga ko...
No, cudownie.

Kupiłam żyłkę. Nie, nie będę łowić ryb ani wieszać się na drzewie. Zszyłam spódnicę (spotkanie pierwszego stopnia z drzwiami po raz kolejny, fatum?). Po odrobieniu matmy (ciąg zer i jedynek miga mi przed oczami jak neony nocnego klubu) włącza się syndrom nudy. Ile można słuchać muzyki, tym bardziej, że AFI już się 'przejadło', a na Rainbow nie mam po prostu ochoty? Telewizja odpada, czytanie też, oczy mnie bolą i błogi spokój rozpływa się po mózgu z niebywałą szybkością. Spanie, dobry pomysł, ale nie sposób stracić przytomności przy głośnym minimax, którego nawet nie chce mi się wyłączyć.
Za lenistwo powinni zabijać.

Znów balansuję na granicy życia i śmierci, za sprawą kilku hormonów, o których Hans pisał na blogu. Ale staram się zmniejszyć wydzielanie C8H11NO2 do mózgu. Leczę się.
Boże, jak to brzmi.


Możesz ulepić bałwanka z płatków depresji zimowej i spaść.
Zabierzcie ten złom! Próbuję śnić.

sobota, 3 października 2009

Ciuch, ciuch.

Tacy sami, a ściana między wami.
Zdanie bardo podbudowujące, szczególnie w odpowiednim kontekście. A myślałam, że weekend będzie do dupy. Chyba trzeba będzie się pouczyć. W końcu. I dziwne, bo podoba mi się to!
No, pomijając geografię.

Bycie sobą, absurdalne uczucie. Obracanie się w kręgu niedorzeczności wpływa na mnie pozytywnie, tak myślę. Nie wiem jak ludzie, którzy patrzą ze zdziwieniem.
A niech spadają na drzewo!

Jedzie pociąg z daleka...
Już mi lepiej. Wczoraj śpiewałam 'Gruby czarny kot wlazł na płot' na bluesową melodię i pogowałam z klasą w szkolnej siłowni.

czwartek, 1 października 2009

Obcy.

Wrzesień się skończył, mamy październik.
Nie dam się jesiennej chandrze, niedoczekanie.
Ludzie to są jednak dziwni. Niby ich znam, ale... są mi całkiem obcy.


Nie lubię zimna.

środa, 30 września 2009

E n'-keno.

I died for the last lie,
and the heartbreak for the first time,
I could not take till I made you cry.
[AFI - 'Okay, I Feel Better Now']


***
Brit latilo.
Ba tiri s'e' met'aka bu ite Bea abo.
E n'-brit, et E n'-etelo na'.
E n'-ar na'.
Ek etun E meket aboren?
E n'-keno, E n'-mutar keno.
Eh, reror udei na hen'ek.

Mmmm, the el'urt fil ero migo.
Exnuti!

O to własnie chodzi, że nie rozumiecie. A jeśli sądzicie, że rozumiecie, to... gówno prawda.
A chłopcom wszystkiego najlepszego!:*

poniedziałek, 28 września 2009

Potrzebuję Cię.

E ikela Twe.
Fil tet ite, ket'et nuelo ge'l trian.

Zabawnie jest przysiąść ot, tak sobie nad dawną piosenką i tłumaczyć ją na dawno wymyślony, własny język. Zabawnie jest odkryć, że śpiewa się ją identycznie, a może nawet łatwiej.
Ale już o wiele mniej zabawnie jest czytać te słowa kilkadziesiąt razy, sprawdzając poprawność składniową. Albo uświadamiać sobie nagle, że znowu pieprzy się smuty na te sam temat. Ból egzystencji, cholera jasna.
Całkowity odlot, kiedy chodzę po korytarzu z koroną i drewnianą trzepaczką do jajek, śpiewam 'Znów będą wakacje' i kopię się z Totemem i Paxem na środku korytarza.
I Ty myślałeś, że w mat-fizie znajdziesz normalnych ludzi?!
Zabawnie jest.
I chuj.

E ikela Twe.

sobota, 26 września 2009

Wałek do ciasta.

Świat jest piękny, jak Boga kocham. Dobra, nie najlepsze porównanie.
Czasem wystarczy pół godziny, żeby nabrać chęci do życia na cały tydzień.
A jeśli jest to pół godziny wśród obcych, życzliwych ludzi - tym lepiej.

Obeszłam całe miasto z dziewczynami i nigdzie (!) nie znalazłyśmy wałków do ciasta. Co za miasto, co za kraj... A plastikowe korony kupiłyśmy w jakiejś małej hurtowni. I nie, nie robimy spotkania Koła Gospodyń Miejskich, jakby ktoś pytał.

Wysłałam materiały na konkurs SPP. Trzeba było widzieć miny pani od ksero, sprzedawczyni w papierniczym i urzędniczki na poczcie kiedy poprosiłam o 105 stron ksero, wieeelkie spinacze do papieru i priorytet w bąbelkowej kopercie (innych nie było). Robienie z siebie idiotki jest w sam raz na moje ambicje.
Czas więc na kupno teczki z Kubusiem Puchatkiem i piórniczka z Transformersami!

Taki wałek do ciasta to ma życie. A właściwie nie ma, bo jest tylko kawałkiem drewna. Też tak chcę.

Won't you believe it? It's just my luck.

czwartek, 24 września 2009

Wcale.

Wcale nie jestem zazdrosna.
Wcale nie mam ochoty powyrywać komuś nóg.
I wcale nie uważam, że moje problemy są ważne.
Za to z wielką chęcią zamknęłabym oczy i zapomniała o wszystkim. Kiedyś bez tego żyłam, dziś też mogę. Mogę wszystko, tylko trzeba chcieć. Chcę...?

Jestem prawie nieszczęśliwa - i tego 'prawie' trzymam się jak ostatniej szansy.

I nie masz prawa pijany starcze policzyć tego grzechu.
Brakuje mi sił. Tyle dobrego, że już dostałam swoje nuty i flet. Tak dziwnie grać po raz pierwszy od dwóch miesięcy. Dźwięki wydają się przytłumione, a 'Belle, qui tiens ma vie' taka smutna. Bo, na dobrą sprawę, jest.

Taki ze mnie chrześcijanin jak z koziej dupy klarnet. Ale jakoś mnie to nie obchodzi.
Amen.

Uf.

Bóg ma bardzo specyficzne poczucie humoru.



Foch z przytupem!

środa, 23 września 2009

...w nadziei o okruszek łaski.

W tym momencie naprawdę byłabym w stanie czołgać się u czyichś stóp w nadziei o to, byśmy się mylili. Wszyscy. WSZYSCY.

Boże, istniej przez ten jeden dzień.



I have nothing to say to you.

wtorek, 22 września 2009

Troll i Polibuda.

Dzisiejszy dzień pod hasłem: 'Troll Lechu i Polibuda'.
Towarzyszył mi na kartkach z danymi o bioluminescencji, badał uderzenie hydrauliczne za pomocą płaskiej 17 i wraz z UFO stosował inwazyjną metodę pomiaru wilgotności muru. Moje notatki pełne 'BUM', 'ŁUP' i 'AŁA!' oraz całej gamy rysunków martwej myszy Lilki, głodnych ryb, nie-choinek i ufoludka Germka zrobiły furorę. Hm, może Jadźka mnie nie zabije, jak zacznę tak ozdabiać zeszyt od chemii.
Znam już nawet wzory ogólne zasad, kwasów i soli. Jestem dumna!
Ale mat-fiz to mat-fiz.

Seether - Tied My Hands.
Kocham, tak po prostu. Może to linia basu, a może słowa.
A, załatwiłam sobie nauczyciela od perki;]


'Rodzynek, oswajaj się.'

niedziela, 20 września 2009

Trzy Miłości.

'Pierwsza miłość z wiatrem gna, z niepokoju drży
Druga miłość życie zna i z tej pierwszej drwi
A ta trzecia jak tchórz w drzwiach przekręca klucz
I walizkę ma spakowaną już.

Pierwsza wojna, pal ją sześć, to już tyle lat
Druga wojna - jeszcze dziś winnych szuka świat
A tej trzeciej co chce przerwać nasze dni
Winien będę ja, winien będziesz ty.

Pierwsze kłamstwo, myślisz, ech zażartował ktoś
Drugie kłamstwo - gorzki śmiech, śmiechu nigdy dość
A to trzecie gdy już przejdzie przez twój próg
Głębiej rani cię niż na wojnie wróg.'

Jak zaśpiewam i zagram piosenkę Okudżawy jutro przed klasą, nie stracę przy tym głosu, nie zrobię z siebie idiotki i do tego dostanę pozytywną ocenę z polskiego - to będzie kolejny cud w moim życiu.
Albo efekt placebo.

Amen.

sobota, 19 września 2009

Dopamina.

Otępienie i ciepło. Zatoki pulsują bólem, oczy szczypią i same układają się do snu. Mimo to cieszę się jak głupia. Zachrypnięta, ledwie słysząca miejski gwar, wpatrzona w jaskrawe oślepiające słońce idę przed siebie i śmieję się w duchu.
Uzależnienie od dopaminy ma swoje dobre strony.

Zastanawiam się co z tym zrobić. Brak tego niepozornego hormonu powoduje Parkinsona, schizofrenię i stany lękowe. A jeśli jest go wystarczająco dużo w przedniej części jądra półleżącego wywołuje... szczęście.

Czuję się jak worek kości, krwi i białkowej brei. A tak poza tym, to mam grypę.

czwartek, 17 września 2009

Nawrócenie.

Nawrócenie (gr. metanoia) - proces przemiany duchowej polegający na powrocie do religii, grupy lub społeczności, którą się opuściło w przeszłości.

Taką definicję podaje Wikipedia. Nawrócenie - powrót. Nawrócenie - zmiana.
Zmieniam się cały czas, od koloru włosów począwszy, na poglądach etycznych skończywszy. I mało by brakowało, a żałowałabym niektórych z nich.
Problem pojawił się przy wyborze szkoły. Pierwsze! Drugie. Pierwsze. Drugie! Tylko dwa licea się liczyły, a ja miałam przywilej sądzić, że do każdego z nich mnie przyjmą. Liczyła się tylko kolejność podań. Dlaczego wybrałam wtedy drugie, nie wiem. A może wiem, ale nie chcę o tym mówić... Na wycieczce szkolnej przyznałam się.
-Jestem tu cudem. W ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem dodatkowej rekrutacji przeniosłam papiery...
Słuchali w skupieniu. Z jednej strony nie chciałam, żeby wiedzieli, a z drugiej w końcu poczułam ulgę.
-...dowiedziałam się, czego chcę. Już od pierwszego dnia czuję, że się tu odnajdę i mam nadzieję, że dobrze wykorzystam ten czas.
I wtedy z ust sorki Legwant padły słowa, które mnie zatkały:
-Osobiście starałam się u dyrekcji, żebyś została przyjęta.
Podczas, gdy 'przyjaciele' zostawili, mieli gdzieś nasze dawne relacje, zupełnie obca kobieta robiła wszystko, by mieć mnie wśród swoich uczniów. Nie bez powodu nazywamy ją drugą mamą, a sora z polibudy tatą... Chyba właśnie sobie przypomniałam, dlaczego się przeniosłam.
Jestem Czarniecczykiem, i jakkolwiek określenie to przywodzi mi na myśl snobistyczne, elytarne, pr0 i zaje wywyższanie się, to jestem tu, bo tego chciałam. Chcę.

I nie mówiąc już o nawróceniu jako-takim, a o zmianiach, jakie zaszły we mnie (sic!) w czasie wyjazdu. Nauczyłam się podejmować szybkie decyzje (z czym wiąże się ksywka Szybkie Ręce), poznałam ludzi z innej strony, po długiej dyskusji dałam się przekonać do muzyki elektronicznej (nie mainstreamowej techniawy. Drum n' bass, przypomina połączenie Blaqk Audio, Coldplay i starej pralki wirówki) i zrozumiałam, że bycie outsiderem nie zawsze jest dobre, o czym przekonał mnie osobiście Ten Ze Słuchawkami.

Gdyby nie bezzasadna egoistyczna zazdrość połączona z koszmarami sennymi, to powiedziałabym, że jest zaje.
Ja to pierdolę i zdejmuję kominiarę.
Jest zaje.

środa, 16 września 2009

Sen.

To był dziwny sen. Śniłeś mi się.
Stałeś przede mną z uśmiechem i patrzyłeś jak bawię się ze znajomymi. Podszedłeś, przywitałeś się, odwróciłeś na pięcie i już Cię nie było. Szybko zdałam sobie sprawę, że jesteś tylko urojeniem sennym, więc próbowałam je zmienić. W moim śnie idealnym podszedłeś, przywitałeś się i rozmawialiśmy. Długo. Bardzo długo.
W moim śnie idealnym byłeś sobą. Radosnym człowiekiem sprzed lat, za którym tęsknię. Na którego czekałam od dzieciństwa, a dziś mijam bez uśmiechu. Po prostu.

Nie mogłam sobie przypomnieć pewnej ważnej rzeczy. Eh, nie chcę śnić, jeśli ma to tak wyglądać.

niedziela, 13 września 2009

Mała Syrenka.

Zastanawia mnie pewna kwestia, mianowicie rola kreskówek w kształtowaniu dorosłych postaw. Nie od dziś wiadomo, że pozornie niewinne ruszające się kolorowe ludziki i równie niewinne, choć nieruchome roślinki mają olbrzymi wpływ na fobie i lęki ludzi. Na przykład takie clowny - ileż to razy w zwierzeniach gwiazd i celebrytów pojawia się motyw strasznego, upiornego faceta ze szminką na ustach? Był to zapewne pierwowzór pederasty! Zwykły obywatel też może doświadczać stanu zaniepokojenia na widok takich typów, ale jego o zwierzenia nikt nie prosi.

Do rozmyślań skłoniła mnie dzisiejsza dobranocka - 'Mała Syrenka'. Podniosłam wzrok znad 'Quo Vadis', które czytam nie dla przyjemności (a chciałabym!), ale z konieczności szkolnej i już po chwili zanurzyłam się w odmętach wczesnej młodości, glonów i rudych włosów bohaterki.
Z wnikliwej analizy, przeprowadzonej wspólnie z babcią i ciocią oburzoną naszymi ekscentrycznymi teoriami, wysnułam bardzo skromne wnioski, właściwie żadnych. Pojawiło się za to wiele nurtujących pytań, na które, mam nadzieję, ktoś mi kiedyś odpowie.
1. Czy gdyby syrenkę wyciągnąć z wody, zmarłaby jak ryba?
2. Dlaczego Arielka ma takie ładne, ułożone włosy - delikatnie falują, a nie pływają dookoła całej głowy w nieładzie. No i dlaczego je czesze tak samo jak suche?
3. Czy mięso z syreny można jeść w czasie postu?
4. Czy gwałt na syrenie jest rozpatrywany jako zoofilia, czy też jako gwałt na człowieku?
5. Dlaczego w jednej ze scen (filmu, nie odcinkowej dobranocki!), przy dokładnym przyjrzeniu się, nad głową Arielki z okruszków, glonów czy innych syfków można odczytać napis 'sex'?
6. W scenie w pokoju na ścianie wisi obraz Marii Magdaleny. Czyżby Arielka, istota fantastyczna, była chrześcijanką?
7. W dzisiejszym odcinku każdy z bohaterów, nawet Florek posiadał umiejętnośc mówienia. Orka Łatka nie! Dlaczego?
8. Czy Walt Disney, tak jak Kopernik, była kobietą?

9. Zwykle nie oglądam telewizji, tym bardziej dobranocek. Czemu więc dziś to zrobiłam? Przeznaczenie? Głupota? Zachcianka?

Na odpowiedzi czekam do pierwszej zimowej pełni księżyca. Decyduje data na stemplu. Dobranoc!

sobota, 12 września 2009

Nie chcę.

Po całym dniu wytężonej pracy psychicznej jestem w stanie stwierdzić tylko trzy rzeczy:
1. Strasznie chce mi się spać.
2. Strasznie mi się wczoraj podobało.
3. Strasznie trudno porozumieć się z niektórymi w pewnych kwestiach.
4. (bonus) Ludzie w pociągu pospiesznym po prostu się robią w trakcie jazdy, jest ich zbyt wielu.

Byłam na kółku fizycznym (po raz pierwszy nie mogłam się skupić przy składaniu wektorów, grzech!), kupiłam książki i strój na basen, zrobiłam obiad, umyłam okna, ogólnie przyczyniłam się ludzkości, a teraz idę spać.

Nie chcę mieć koszmarów.

Tak mi przykro.

Przyjacielu,

Piszę ten list, bo tak najprościej. I tak go nigdy nie dostaniesz, i tak wiesz już to wszystko, co w nim napiszę, i tak nic to dla Ciebie nie znaczy. A dla mnie jest uciszeniem sumienia.
Mam problem. Mały, ale na chwilę dzisiejszą nie potrafię być obiektywna. Słyszałeś, konduktor powiedział, że 'czasem nie warto'. Inni też tak twierdzą, że przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale znasz mnie, nawet lepiej niż ja sama. I teraz sam odpowiedz sobie na pytanie, czy wytrwam, czy będę potrafiła robić to, co uważam za słuszne.
A może to tylko uzależnienie? Od endorfin, adrenaliny, od tego uczucia, gdy tak naprawdę nic nie wiesz. Tak, to chyba to. Uzależnienie od podziwu i akceptacji. I co z tego, że teraz wszyscy dookoła wspierają mnie, są ze mną mimo wad, skoro ja chcę czegoś innego. To tkwi we mnie, chyba od zawsze. Czytałeś 'Bzy', prawda? Opowiadałam Ci, wiesz o kim są. Wiesz, dlaczego teraz tak bardzo pragnę... A niszczę siebie i Was.
Przyjacielu, przepraszam Cię. Ufałam Ci, byłeś dla mnie jak brat, jak powiernik, któremu mówiłam wszystko bez wyjątku. Nie powinnam. Nie powinnam, ale kto mógł wtedy przewidzieć...? Eh. Nie powinnam.

Nie ufaj mi, dla własnego dobra.
Tak mi przykro.

czwartek, 10 września 2009

Tlen.

Nie jestem tak genialna i/lub absurdalna jak Hans, więc nie napiszę o kapeluszniku, Dolochovie, Beduinie na pustyni, ani dentyście. Nie jestem tak uzdolniona jak Benek, żeby pisać o slalomie toyotą tyłem. Nie jestem na tyle mądra, żeby nie napisać nic. Więc proszę, męczcie się z tym.

***
Powietrze jest po prostu... powietrzem.
Pachnie spalinami, dymem z ogniska, piaskiem. Jest tylko mieszaniną gazów, tlenem, azotem, freonami rozbijającymi powłokę ozonową w pył, smogiem wielkich miast. Nie czujesz go, gdy chodzisz, gdy oddychasz, gdy leżysz. Dlaczego nie jest jak woda - płynne, mętne, obce? Dlaczego jest dookoła nas, tak blisko, ale jednocześnie tak daleko od naszego rozumienia jego istoty?
Dlaczego ludzie mówią, że nie można żyć bez miłości? Ja wolę jednak tlen.
A Ty? To tylko powietrze, tylko tlen. Widzisz? Nie zobaczysz. Póki nie otworzysz oczu, będziesz ślepy. Póki nie zanurzysz się w wodzie.
Nie możesz złapać tchu. Ale to tylko powietrze...

wtorek, 8 września 2009

Sokrates.

Bez kitu...!
Za użycie tego wyrażenia w obecności mojej klasy grożą surowe restrykcje.
Esej o intelektualizmie etycznym, skakanie dookoła szkoły na jednej nodze, wyrywanie paznokci, łamanie kręgosłupa etc. etc. Szanujmy ojczysty język. Chociaż przez kilka godzin dziennie.
A tak bez ki...ja (uff!), to niektórzy działają mi na nerwy. Strasznie. Ich poziom intelektualny stoi dość wysoko, za to emocjonalny zdecydowanie poniżej spodziewanej średniej. Do dupy.
Byle do jutra.

-Sokratesie, wstań!
-Nogi mnie bolą...
-...a dupa Cię nie boli?

poniedziałek, 7 września 2009

Matematyka.

Gdyby zrobić było takie proste
jak wiedzieć, co zrobić należy
Szekspir, Kupiec Wenecki

Zastanawiam się, skąd poeci biorą te swoje mądre cytaty. Oczywiście zanim staną się cytatami.

Szekspir zapewne nie siedział pewnego wieczora nad ogarkiem świecy i nie próbował znaleźć dobrego sposobu dowiedzenia, że pierwiastek z 3 jest niewymierny. On po prostu to wiedział - a nawet jeśli nie, to nie było mu to zbytnio potrzebne do szczęścia. Do niczego innego też. Co innego klasa pierwsza liceum mat-fiz. Tam masochizm jest na porządku dziennym, a dowody 'nie wprost' (bez sensu!) chlebem powszednim.
Chyba jednak wolę być Szekspirem. Kobietą-Szekspirem, nie przesadzajmy.
Po półgodzinnym wertowaniu Wujka Google doznałam iście boskiego olśnienia. Nawet kompletny nieuk, Nietzsche, średniowieczny mnich czy też amazoński wojownik wie, że 3=2+1. Chwyciłam więc jedną ze swoich siekier i z rosnącym zadowoleniem poczęłam rozbijać liczbę na kawałki. Po kilku chwilach okupionych krzykiem, niebieską krwią mojego ulubionego długopisu i pogiętym papierem udowodniłam, że pierwiastek z 3 jest niewymierny.
Bez sensu, wiadomo, że kangur.

I choć jutro nauczycielka jednym słowem udowodni mi, że zrobiłam zadanie źle, dzisiaj jestem z siebie zadowolona, bo umiem liczyć.
Chociaż ostatnio wyszło mi, że 0= -1...

niedziela, 6 września 2009

Szczęście.

Jestem szczęśliwym człowiekiem.

Doszłam do tego zaskakującego wniosku, kiedy wróciłam spokojnie do domu z parku.
I w chwili obecnej nie jest dla mnie dziwne to, że nie przywołałam słowa 'szczęście' wczoraj, chowając się przed deszczem, albo dziś podczas jedzenia śniadania. Nie musiałam patrzeć w jasne niebo albo wysłuchać cudownej arii Królowej Nocy. Nikt nie stał u mego boku, nikt nie szeptał mi do ucha w tej chwili, kiedy tak po prostu uśmiechnęłam się szeroko i otworzyłam drzwi.
Nie dostałam żadnego objawienia. Kto, ja?! Jeszcze czego. Nie uszłam z życiem z napadu, wypadku czy innej śmiertelnej epidemii grypy. Nie odnalazłam sensu życia. Nie pomyślałam o kimś ważnym. Nie spotkałam staruszki z maleńkim słodkim wnuczkiem. Nie miałam żadnych powodów do szczęścia!

Więc tym bardziej jestem z tego braku powodów szczęśliwa.

sobota, 5 września 2009

Balkon.

Było słoneczniej, cieplej i nie padał deszcz. Tak zapamiętałam ten dzień i dlatego też z rosnącym zadowoleniem obserwowałam słońce powoli wychylające się zza chmur. Wiatr pachniał wilgocią i brązem jesieni, miał swoją własną, niepowtarzalną woń. Wiele się zmieniło od tego czasu. Zaczęłam mylić zapachy, mieszać je.
Czyżbym była otępiała? To dobrze, to dobrze.
Stanęłam na balkonie w cieniutkiej domowej sukience, nie zważając na wstrząsające mną dreszcze i powietrze smagające twarz. Kierowałam oczy ku niebu, zła, że automatycznie się mrużą i odwracają w inną stronę. Zła na swoją słabość.
Stałam tak parę minut. Bez celu. Obojętnie zerkałam na drzewa majaczące w oddali, przekwitłe kwiaty i ciemne chmury wciąż wiszące groźnie nad miastem. Kilka godzin wcześniej obserwowałam to samo z zupełnie innego miejsca, w innym nastroju. Obserwowałam bez cienia emocji.
Weszłam do domu i przez szalenie krótką sekundę, gdy moje bose stopy dotykały zimnej posadzki, pomyślałam o ostatnich snach. Ostatnich podrygach lęków, które nie mogły już dopaść mnie w dzień.
Nigdy nie było mi tak zimno, jak tej nocy.

Zamknęłam drzwi i ogarnęło mnie ciepło.

Być może.

Gdyby nie pewien przypadek, dziś pilibyśmy szampana, świętując rok współpracy. Być może wybralibyśmy się na spacer, do miasta, albo po prostu usiedli na ławce. Być może.
Jest zupełnie inaczej - a wszystko przez nieistotny szczegół. Szczegół, który mógłby się pojawić dopiero dziś. Albo miesiąc temu. Kiedykolwiek indziej, niż wtedy. Tak to jest z nieistotnymi szczegółami.
Pojawił się i zmienił wszystko. Niekoniecznie na lepsze. I mimo, że odnajdywanie plusów sytuacji idzie mi ostatnio coraz lepiej, tutaj widzę ich niewiele. Tak to jest z nieistotnymi szczegółami...

Chce mi się histerycznie śmiać. Bo właśnie idę na spotkanie z człowiekiem, który to wszystko zniszczył.

***
Biegle wędrując po literkach
tworzy przyszłość niepewną
kruchą jak plastik
ulotną z enterem

Powołując z nadmiaru decyzji
pustkę kojącą opuchnięte palce
wyławiając z nadmiaru wspomnień
dżingle ze skrzynki odbiorczej

i kasując niechciane epizody
i zapominając słodkawe dni
śmieje się histerycznie

rzucając telefonem o ścianę.

piątek, 4 września 2009

Trochę zamulania.

Kolejny stereotyp, o kobiecie nieznającej się na komputerach - obalony.
W ciągu trzech dni zdążyłam pokochać wyraz zdziwienia i dezorientacji na twarzach chłopców.
Taka moja natura.

Powoli uniezależniam się od swoich przekonań i od siebie samej. Brzmi to równie idiotycznie, jak jest w rzeczywistości, ale naprawdę przynosi ulgę. I pewien dystans, tak bardzo potrzebny, kiedy Firlette wymyśla coraz to nowsze rymy o życiu. Jak Boga kocham (hipokryzja -.-'), przy moim wcześniejszym przewrażliwieniu byłoby z nią marnie.
A tak rozmawiamy o dupach, domach i nie-wiadomo-czy-żyjących kotach i szczerze, to nie zamieniłabym tego na żadną inną chwilę.

Ale że takie pieprzenie o szczęściu nie może trwać długo, polecam kilka ćwiczeń z optymalizacji, tak dla zrównoważenia nastroju. Pół godziny przy jednym zadaniu - powodzenia.
Mnie jednak nawet to nie zniechęciło.

czwartek, 3 września 2009

Notka organizacyjna.

Sorka Legwant, lekcja organizacyjna:
-Przydałoby się omówić BHP. A więc... nie robicie nic w pracowni beze mnie, jasne?! No to BHP mamy omówione...


Wypadałoby dzisiaj napisać notkę.

NOTKA.

Dziękuję, do widzenia.

środa, 2 września 2009

Kawa.

Przyszli po mnie w nocy.
Kilka mrugnięć powiek i po sprawie.
I może byłoby mi szkoda tych wszystkich chwil, ale już dawno zapomniałam o istnieniu bezkształtnych motyli zwanych marzeniami. Wilgotne liście traw imituje nieudolnie aksamitny dywan pokoju o ścianach przesiąkniętych zapachem kawy. Prawdziwej.
Przyszli.
Strzały zagłuszyły na dobre naiwność narastającą z każdą sekundą. Ciężkie słowa prawie widocznie opadały na meble jak spokojny kurz. Spokojny ze swojej natury, bo gdyby mógł, krzyczałby przeraźliwie każdą drobinką swojego istnienia. Jak ja, kiedy leżałam bezwładnie na środku kawowego serwisu.
Bo istotnie byłam tylko przystawką podaną w oczekiwaniu na deser życia. Już nic nie równało się temu, co powinno decydować o mojej kapitulacji.
Wyszli nad ranem, kiedy słońce nieśmiało próbowało ogrzać moją obojętną już twarz. Zostawili filiżanki wypite do połowy.
Przesłodzili.

wtorek, 1 września 2009

Ognisko.

1. września.
Coś jest w tym, że ten dzień uznaje się za początek II Wojny.
Nie wnikam, co.

Dzień zaliczony do kapitalnych, epickich i zaskakujących. Nowa klasa wcale nie jest bandą żuli i ćpunów, jak wydawało się na początku, szkoła wcale nie jest taka wielka, a Gotówka nie zmieniła się praktycznie wcale. Wszystko ma swoje dobre strony. I nie wszystko się zmienia.
Już się zadomowiłam. Szybko, prawda?

Dziś rozwala mnie rymowanka 'Żeby w życiu nie było obrączek...' i piosenka 'Kochać inaczej' Stasia Gaski. Totalny pojazd po disco polo i popowych balladach miłosnych.

'lecz nagle możesz zacząć spadać w dół
A to już nie to samo...'

Dziękuję Wam za dziś.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Koniec.

Koniec.
Kto by pomyślał, że tak szybko.
Prawie trzy miesiące, pełne zawirowań, planów, przygód. Krótkie uśmiechy, równie krótkie spojrzenia i rozmowy. Nieistotne.
Od dziś - już na zawsze nieistotne.
Liceum, to tak strasznie brzmi. Ale kto wie, może to i dobrze? Przy tylu zmianach ta mała, polegająca na wybraniu szkoły, wydaje się malutkim epizodem. Tycim-tycim, głupiutkim drobiazgiem. I niech takim będzie. Ciekawe ile dni minie, zanim zapamiętam wszystkie imiona, zanim przestanę mylić sale i z trwogą patrzeć na profesorów. Pewnie mniej niż myślę.
Ale dziś jeszcze mnie to nie obchodzi.

Pojutrze będę dumną licealistką. A jutro jeszcze tą gotówkową ufną dziewczynką, która w ciągu trzech lat wiele razy straciła resztki nadziei.
I odnalazła je na nowo.

Bo nie ma lepszej chwili, niż ta.

.

Mam ochotę krzyczeć.
Drzeć się na całe udręczone gardło. Kopać, gryźć, przeklinać, płakać.
Dlaczego więc tego nie zrobię?
Boję się.

Szkoda, że on nigdy nie zrozumie różnicy między strachem, a szacunkiem.

Chwila.

Siedzę sobie spokojnie przed komputerem, w pidżamce, w ręku trzymam szklankę z colą (cola to jest to!). W uszach słuchawki, 'Ambicje' HPY - hm, chyba przełączę na 'Save me' Queen. Przede mną monitor i puste okienko, które wypadałoby wypełnić w miarę sensownym tekstem. Ale jak to zrobić, kiedy wspomnienia są jakby za mgłą, przytłumione, tepe, niewyraźne? Jak w kilku słowach zawrzeć całą gamę emocji, godziny śmiechu, chwile melancholii?
Nie wiem, jak opisać popołudniową radość i koncertowy szał, który zawładnął mną wieczorem. Powiem, że było kapitalnie, bo wrzeszczeliśmy na cały głos, leżąc na trawie - weźmiecie mnie za wariatkę. Napiszę, że Loczek rzucał się na nas z okrzykiem 'Rasta nas kocha!' - pieprzeni hipisi!
I weź tu bądź człowieku bloggerem.
Nie wiem, czemu gdy chcę zawrzeć targające mną uczucia na papierze, ew. komputerze - te umykają sprytnie przed próbą ograniczenia ich słowami. Z chwilą, gdy przestanę dotykać klawiatury, cudowny stan wraca. Wraca z całą mocą, uwalniając mnie od dylematów, przyszłościowych planów i kojąc zranioną dumę. Opatula mnie gorącymi oddechami tłumu, obłokami dymu wzbijanego pod glanami pogujących ludzi. Muska wiatrem i mruganiem gwiazd, tych niebiańskich, prawdziwych. Szepce do ucha 'tylko dziś, tylko teraz' i nie chce odejść.
Nie chcę, żeby odchodził.
Chcę, żeby trwał jak najdłużej. Dziś, jutro, do końca tygodnia. Teraz, gdy na pocieszenie jeszcze tylko Gotówka, a potem szara szkolna rzeczywistość - choć może wcale nie? - w końcu i tam chodzi mnóstwo tych wszystkich ludzi. Teraz, gdy to wszystko się skończy, oczyszczenie z obaw jest mi potrzebne. Jeden dzień, kiedy wszyscy noszą mnie na rękach (dosłownie!), przytulają, komplementują. Wiem, jestem pieprzoną egoistką. Ale przez jeden dzień w roku mogę!
Jeden dzień, gdy leżąc na polanie widzę w gwiazdach odbicie oczu kilkunastu osób, odbicie uśmiechów, odbicie szczęścia.
Nie wiem jaki mają kolor, było zbyt ciemno dla oczu. Ale nie dla umysłu. Nie urzekło mnie spojrzenie, uwiódł za to uśmiech. Jest coś magicznego w tym zerkaniu na siebie, w 'odbijaniu', w pożyczaniu bluzy Loczka.
Jest coś magicznego w tej chwili.
I dopiero, gdy wyłączę wszystkie zmysły, mogę to opisać.

Ah, on wie, czym jest Latający Potwór Spaghetti! ;]

piątek, 28 sierpnia 2009

Trzy.

Czego chcesz?
Takie proste pytanie, odpowiedz mi. Płaczesz. Dlaczego, dlaczego teraz? Nic się nie stało, a ty zalewasz się łzami, twoim ciałem wstrząsają dreszcze, a przytłaczający ciężar przetacza się przez kończyny, żyły, tamuje krew. A więc chcesz płakać, tak?
Nic się nie stało, a wystarczyły trzy słowa. Trzy krótkie wyrazy, z których jedno jest łącznikiem. Trzy, z których każdy wbijał ci coraz większy sopel lodu w umysł, bo przecież nie serce. Zamarzłaś?
Nie. Słońce wypaliło przeterminowane myśli, łzy wypłukały z ust smak lata, ziemia pochłonęła zwiędłe kwiaty, a niebo wciąż patrzy na ciebie z nieodgadnionym uśmiechem.
A więc czego chcesz? Kiedy trzymasz w ręku marny bukiet bzów, o czym marzysz? Czego chcesz...
Znieczulenia. Ciszy. Martwej pustki - tam, w środku. Gryzącego zapachu dymu. Długich bezwartościowych sekund otępienia. Tak. Otępienia.
Uśmiechu? Do wczoraj. Dziś nikt już nie karze ci marzyć.

A czego chcesz teraz?

czwartek, 27 sierpnia 2009

We mnie.

Pochłaniałam ten zapach.
Niechcący, przez przypadek, wbrew sobie.
Nie pozwalałam sobie na odczuwanie.

Inaczej to będzie bolało, wiem. Żadne kłucie, ćmienie czy bóle zatok.
Przytłaczający nacisk przebiegający przez całe ciało. Przez umysł, serce, wszystkie zmysły i myśli.
Nie pozwoliłam sobie na to.

Jak dziecko rezygnujące z zabawki.
Widzi ją na wystawie, patrzy jak inni się bawią.
Samo nie dotknie. Zepsuje.
Nigdy więcej.

I nawet słońce wypalające ze mnie resztki wody i smutku nie potrafiło obudzić szaleństwa. Ono tkwi we mnie. We śnie.
Śpij...
Śpij.

Uścisk ręki.
Tak załatwiają sprawy dorośli ludzie.

Zbyt dorosłe dzieci.

środa, 26 sierpnia 2009

Berek.

Patrzysz na mnie.
Tak po prostu wlepiasz swoje dziecięce oczęta w moją twarz. W zakamarkach zmarszczek błąka się uśmiech. Naiwnie odczytujesz to jako zachętę do zabawy.
-Berek! - krzyczysz i uciekasz.
Stoję.

Pytasz mnie, dlaczego. Dlaczego co...?
Kręcisz głową w niemym wyrazie frustracji. Nie rozumiem, to oczywiste. Płomienie tańczą po twoich włosach, odbijając delikatne refleksy. To oczywiste.
Płoniesz wewnątrz.

Wiele razy zadawałam sobie pytanie, za jakie grzechy muszę wytrzymywać twoją obecność. Nie muszę. Jednak beze mnie byś zginął.
Jestem twoim narkotykiem. Grzechem.
Beze mnie byś żył.

Prowadzę cię za rękę. Ciągnę z całych sił, nie wejdziesz tam?
Zrób to dla mnie. To tylko ciemny korytarz, za zakrętem jest światło. Zrób to. Dla mnie.
Nie wejdziesz...?

-Berek! - krzyczę.
Stoisz.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Cytrusy.

Drogi Przyjacielu, co Ty tu właściwie robisz?
Ach tak, zapomniałem - umówiłeś się na spotkanie. Jedno kulturalne piwko z ludźmi, którym zaufałeś w ciągu tych kilku lat. Siedzisz rozluźniony na podłodze i przesuwasz dłonią po dobrze ci znanym zielonym dywanie. Szorstki, w jaśniejsze grochy, pamiętam, że chciałeś taki mieć. Ignorujesz pukanie do drzwi, sami wejdą. Życzliwie uśmiechasz się do nowo przybyłych, wymieniacie uściski? To takie dziecinne. Nie, nie mam cię za plastikową lalkę barbie, ale czas dorosnąć.
No dobra, co dalej? Mówisz, że rozmawiacie. Nie wierzę. Przecież połowa poszła zapalić. Korci cię, co? Widzę to w twoich oczach, nie próbuj kłamać. Chcesz spróbować zakazanego, a przecież i tak za chwilę złamiesz jedną ze swoich żelaznych zasad. Nie robię ci wyrzutów, nie patrz tak na mnie! To tylko fakty.
Przychodzi on. Do tej pory miałeś go za sztywniaka w okularach identycznych jak twoje, ale już za pół godziny, dzięki zawartości przyniesionej ze sobą reklamówki, zmienisz zdanie. Nie, nie dlatego, że to zrobił - dlatego, że ty to zrobiłeś.
Pierwsze piwo wypijacie duszkiem. Nie tyle się przecież miało, nie tyle. Kręci ci się w głowie? Niemożliwe! Boisz się, wiem to, wyczytuję z twoich ust niechętnie dotykających butelki. Ktoś idzie po drugą kolejkę. Zamawiasz, choć czujesz, że to dla ciebie za dużo. Dlaczego? Przyjacielu, powiedz mi. Nie dla nich, wiem to. Dla przekonania samego siebie? Ty też tego nie wiesz.
Kładziesz się na dywanie. Po pierwsze, zawsze tak robiłeś, po drugie świat wtedy przestaje wirować. Wodzisz wzrokiem po pozostałych. 'Ludzie, którym zaufałeś', tak o nich mówiłeś. Najgrzeczniejsi, najmądrzejsi i najżyczliwsi. Kto by pomyślał...
Podoba ci się atmosfera panująca w pokoju. Lekki swąd papierosów, do którego musiałeś się przyzwyczaić. Zapach cytrusów, kawy i tandetna muzyka puszczana w MTV. Rozmawiacie o planach, czyż nie? O wyjazdach, wakacyjnej pracy i nowych znajomych. O ekipie na najbliższy koncert. Dlaczego milczysz? Masz przecież tyle do powiedzenia. Pracowałeś, byłeś na obozie, poznałeś świetnych ludzi. Dlaczego milczysz...?
Przenieśliście się do kuchni, na tyle głodni - a może pijani? - by wspólnie wziąć się za gotowanie. Już wiesz, skąd te cytrusy, wiszą nad kuchenką. Rozbijacie jajka, kroicie cebulę i mięso. Podziwiam cię, w takim stanie bałbym się dotykać noża. Jecie. Jeden ze znajomych komentuje: 'Żulisz się. Też tak zaczynałem'. Niedobrze ci.
Wychodzisz na balkon - czy chcesz zrujnować resztki swojej godności? Tak, na stoliku leży zapalniczka, ale po długiej chwili wyrzucasz ją. Kompletnie cię nie rozumiem! Wracasz na dywan. Znów leżycie, gdzie popadnie. Trzy osoby na kanapie, ktoś siedzi na biurku. Czujesz cytrusy?
Ej, nie obrażaj się, czyżbyś nie pamiętał, jak to było? Teraz cię mdli, a wtedy chciałeś więcej. Zniechęcił cię widok worka pełnego pustych butelek - aż tyle wypiliście? Co by powiedział twój ojciec... Jasne, nie dowie się. Przyjacielu, za kogo mnie masz? Nie jestem konfidentem, tym bardziej 'tym małym jebanym chujem', jak przed chwilą mnie nazwałeś. Przystopuj.
I co, chcesz mi wmówić, że po prostu tak siedzieliście? Dobra, dobra, wierzę. Przecież to wy - najgrzeczniejsi, najmądrzejsi, naj. Wracasz do domu? Już? Nie żebym cię zatrzymywał, idź. Ja tu jeszcze zostanę.
Też tak zaczynałem.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Nieważne.

Idę środkiem jeszcze pustego deptaka. Jest wcześnie, przynajmniej jak dla mnie. Ósma? W poniedziałek, w środku wakacji? Szaleństwo. Szybkim krokiem wymijam facetów w garniturach i patrol policji - są mi równie obojętni, jak kolor kostki brukowej. Właśnie, jaki? Nie wiem, nie myślałam o tym. Nigdy.
Wyczuwam obok siebie znaną woń. Obcy mężczyzna obdarza mnie przelotnym spojrzeniem, ale wiem już, że pali niebieskie Marlboro i ma takie same perfumy jak mój ojciec. Oddycham głęboko, muszę pozbyć się tego z nozdrzy, żeby...
Mam.
Pachną nim uliczki, powietrze. A może na odwrót, nie wiem, nieważne. Już nie stoję na środku chodnika jak idiotka, jestem daleko stąd. Dawno temu.
Czuję, że to on, choć nie widzę w tłumie. Wszyscy tacy sami, ciemno, śmierdzi potem. W kłębowisku ludzi obijamy się o siebie.
Ile razy tego dnia byliśmy bliżej, niż przez ostatni rok?
Nie wiem. Stoimy obok w milczeniu, zmęczeni, poobijani. Ciszę wypełnia głośny oddech, szum kilkuset widzów i łomot gitar, to wystarczy.

A może to był tylko sen? Nie wiem, nie wiem.

Stoję na środku chodnika i patrzę na niego. Na jego... uśmiech?
Nieważne, nie obchodzi mnie to.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Koncert.

W końcu! Wymarzony, utęskniony, wyczekiwany od miesiąca. Wykorzystując cały swój wątpliwy urok osobisty przekonałam rodziców, którzy o dziwo! wytrzymali wśród hałasu aż do północy.

Na rozgrzewkę Kask i Skangur. Niewiele z nich pamiętam - sekcję dętą, jakieś wrzaski i głupią gafę z rodzeństwem Dziedzica w roli głównej.
Rootwater to dla moich receptorów tłum kłębiących się ludzi, wokalista z dreadami i 'Hava Nagila'. To słodkawy zapach jointów wypalanych przez młodych i symbol mano cornuta. To kontrolowany szał.
Za to Coma... Ścisk, tłok, skandowanie tytułów piosenek. Roguc i ekipa patrzyli na to, śmiali się i z każdą piosenką podgrzewali atmosferę. I myśleli, że jestem jak cały ten tłum. Widzieli we mnie bezimienną dziewczynę w koszulce Nirvany, wymachującą włosami, skaczącą i pogującą w szalonym tłumie. Krzyczącą tekst każdej piosenki i śmiejącą się z własnych gaf.
Myśleli, że jestem taka jak oni.
Bo jestem. Nie ma sensu kreować się na kogoś wyjątkowego. Mam dwie ręce, nogi, nawet głowę. Jem, śpię, trawię, chodzę i denerwuję ludzi. Płaczę i się śmieję. Jedyna różnica polega na tym, że ja to ja, a oni to oni. I nie jestem im wcale potrzebna do szczęścia.
Potrzebny jest ten tłum i chwila, gdy wszyscy myślimy o tym samym.

sobota, 22 sierpnia 2009

Zaczynamy.

Trochę to żałosne, zważywszy na fakt, że nawet najmniejsza koncepcja co do przeznaczenia tego bloga nie zaświtała mi w małej, ponoć pustej główce.
Poczekamy, zobaczymy.