sobota, 10 listopada 2012

Prawdziwa nienawiść to dar.

Nie - na - wi - dzę - cię.

Przekuj nienawiść w siłę. Wypluj z siebie te słowa, całą złość wylewającą się żółcią z ust. Bij pięściami w ściany, aż pod naporem ciosów skruszą się i runą. Kop, gryź, warcz, krzycz, wrzeszcz aż do zdarcia gardła, aż mięśnie krtani zerwą się i twe płuca zaleje krew. Łam paznokcie i wbijaj je w skórę, niech opęta cię duch złości, twe członki przejmie pragnienie zemsty, oczy i uszy będą służyć czynieniu zła. Stań się nienawiścią.
Twoje serce będzie zimne i skamieniałe, lecz ciało strawi gorączka, niezdrowa ekscytacja balansująca na krawędzi szaleństwa. Emocje eksplodują. Niszcz, krusz, łam, rozrywaj, miażdż, burz, rozbijaj...
Rozpadnij się na kawałki.

Jesteś taki słaby, człowieczku.



Nie jesteście dość wielcy, aby nie zaznać nienawiści i zawiści. Bądźcie więc dość wielcy, aby się tego nie wstydzić!
Fryderyk Nietzsche - Tako rzecze Zaratustra.

czwartek, 8 listopada 2012

Tak wiele.

Poranek zastaje mnie w łóżku, wśród pomiętej pościeli. Promienie słońca szukają sposobu na dostanie się pod powieki, zapach miodu i kawy sprawia, że przytomnieję. Przeczesuję palcami rozczochrane włosy, mijam lustro i ubrana tylko w koszulkę wchodzę pod strumień zimnej wody. Materiał natychmiast przylega do ciała, lodowate orzeźwienie spływa strużkami po ramionach i plecach. Odgarniam z czoła kosmyki, czekam aż drżenie opanuje całe ciało, słodka poranna tortura. Odkręcam drugi kurek, zalewa mnie ukrop. Zdejmuję koszulkę.

Dziesięć minut później siadam przy stoliku z kubkiem parującej kawy. Rozmawiam z mamą przez telefon, ostatni raz rzucam okiem na plan zajęć. Oddaję się przyjemności picia, zanurzam się w gorzkim smaku, badam językiem czarny płyn. Wyglądam przez okno. Pałac Kultury trwa statycznie na posterunku, patrzy na mnie beznamiętnie. Wieżowce pną się w górę, giną w chmurach i sięgają wyżej, wyżej niż mogę dostrzec. Uśmiecham się.

Wychodzę z domu, ciepły szalik chroni twarz przed siarczystym wiatrem. Biegnę, obcasy stukają nierównomiernie po chodniku pokrytym zeschłymi liśćmi. Mijam staruszki w parku, ich pieski poszczekują na mnie od niechcenia. Kaczki pluskają się w stawie, obracają główki w poszukiwaniu okruszków chleba rzucanych przez małego chłopca. Wymieniam spojrzenie z jego mamą.

Na przystanku jest pusto, na wpół oderwane plakaty powiewają chaotycznie. Macham na autobus, ten jednak nie czeka. Zatrzaskuje przede mną drzwi i powoli, flegmatycznie włącza się do ruchu. Patrzę za nim przez chwilę, po czym ruszam dalej.

Krok za krokiem, przed siebie.