Delirium.

-Jesteś Najpiękniejsza Na Świecie.
Leżała na kanapie, w wyjściowej, nieprzyzwoicie krótkiej sukience bez pleców, porwanych rajstopach, z opuchniętą twarzą noszącą na sobie ślady wieczornego makijażu i zasmarkiwała mu koszulę. Niebotycznie wysokie szpilki rzuciła niedbale na dywan i wtuliła się w niego desperacko, zasłaniając wszystko burzą loków.
Bawiła ją groteska sytuacji, o ile zdesperowanego, przerażonego jak zwierzę człowieka może coś bawić. Oto ona, królowa własnego świata, femme fatale, chodzący sukkub i łamaczka serc płacze i pyta samą siebie, co takiego w niej jest. Co wabi innych, każe im ją akceptować, szanować i kochać. Podziwiać, nawet zazdrościć! Nie znalazła nic.
Nie była olśniewająco piękna, nie była też zabawna, utalentowana, oryginalna, ale miała w sobie Coś. To Coś, o czym mężczyźni mówią szeptem, a co jej się zdecydowanie nie należało. To, co przykuwa wzrok, usypia rozum, pcha każdego w jej ramiona. I pewnego dnia po prostu to straciła.
Wyrwała się ze szponów rozpaczy i spojrzała na tego, który przyciskał ją do swojej piersi. Łagodne spojrzenie udręczonych oczu. Boże, gdybym potrafiła kochać Cię jeszcze mocniej... Winiła się. Za to, że go nie kocha, że za mało się starała, za to, że jest słaba i od pół roku boi się żyć, za to, że mężczyzna jej życie nie istnieje, za to, że im nie wyszło. Za to, że porwała te cholerne rajstopy i ubabrała koszulę swojego pocieszyciela tuszem do rzęs. Wreszcie za to, że opowiada o tym wszystkim osobie, która czuje dokładnie to samo co ona... właśnie do niej.
Boże, przecież ona właśnie rozrywa mu serce.

Rozrywała je jeszcze przez godzinę, aż poczuła, że miele w ustach te same słowa, a strach nie ściska jej już gardła, tylko mości się wygodnie z tyłu głowy. Zamilkła.
W jednej sekundzie miała ochotę rzucić się na niego, zapomnieć o zahamowaniach, oddać mu się i brać, czerpać pełnymi garściami... Kochać się dziko na dywanie wykrzykując sprośne słowa, urzeczywistnić wszystkie lubieżne zachcianki, zrujnować obraz siebie, obraz ich długoletniej skomplikowanej przyjaźni, a po wszystkim zapalić papierosa i razem z dymem wypuścić z siebie całe obrzydzenie do świata, do losu, do producentów tego rakotwórczego gówna. Odetchnęła głęboko. Nie. Teraz ona powinna słuchać.

-Wiesz dlaczego sądzę, że mogłoby nam wyjść? Bo tak naprawdę nigdy ze sobą nie byliśmy.
Nigdy ze sobą nie byliśmy... Miał rację. Nigdy z nikim nie była. Była sama ze sobą, ze swoimi marzeniami, planami, urojeniami i lękami. Ze swoją próżnością. Tylko raz się poświęciła, raz. I dlatego teraz zużywała trzecią paczkę chusteczek.
Nigdy więcej, co?



Wyszła z jego mieszkania w szarość zimowego poranka. Myślała.
"Byli ze sobą" dwa razy. Raz był zbyt młody, raz miał coś do załatwienia. Rozumie, bo wie co. I doskonale wie, że to zawsze będzie ważniejsze od niej. Bo i dla niej to jest ważniejsze od niego.

Dlatego nigdy nam nie wyjdzie. Ani mnie, ani Tobie. Ani nikomu takiemu jak my...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz