Cicho, wciąż cicho, mimo natłoku myśli przetaczających się z hukiem w głowie. Wszystkie słowa grzęzną, unieruchomione przez gramatyczne formułki, przez zasady, przez formę. Niezdolne przejść przez usta, tłoczą się i wprowadzają napięcie w komórkach ciała. Pozostają lekką mgiełką, bez mocy sprawczej, póki nie znajdą ujścia w szepcie, krzyku, w najlżejszym dźwięku. Wciąż im mało, chcą formy większej i większej, bezkresnej, aż nie uwolnią się całkowicie i nie rozbłysną feerią znaczeń, kontekstów i nie pokażą swej prawdziwej, pełnej istoty. Wciąż im mało.
Miotają się w głowie jak ćmy szukające światła, obijając o ściany czaszki i wnikając do krwi, wlewając w każdą komórkę ciała. Przejmują kontrolę, z każdą sekundą stając się coraz bardziej ciałem, przystosowując do ludzkiej, tak ograniczonej formy. Nadają sobie imię - tym samym wlewają w pustą skorupę ducha, więżą się ostatecznie, po kres i na wieczność.
Lecz wciąż im mało...