poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Biel.

Znów przemykam pod ścianami, wyrażając sprzeciw spojrzeniem pełnym wyrzutu i wymownym milczeniem. Na stoliku stoi opakowanie płatków, może zjem w końcu śniadanie. A może z powrotem zakopię się pod ciepłą kołdrę, zamknę oczy i ostentacyjnie zignoruję świat. No wstawaj już! Jeszcze chwila, sekunda, jeszcze tyle czasu na wszystko. Ale zaraz, czy ja śnię? Czy to już jawa, nielogiczna i zaskakująco barwna? Tylko ściany takie namacalne i białe. Tylko one są tu prawdziwe.
Gdzie podziało się okno i ogród, gdzie półki z książkami, figurkami i stertą zeszytów? Wszędzie ściany, zwykłe, betonowe, grube... Nic nie słyszę, nie widzę, tylko jasność otaczającą mnie z każdej strony, wnikającą w źrenice z niespotykaną brutalnością. Nie boję się. Nie czuję bólu, a promienie bieli wplatają się pomiędzy żyły jak korzenie drzewa, paraliżują nerwy i mięśnie. Powoli tracę świadomość, ale jest mi to obojętne - nie chcę wracać do świata pełnego złości.

Budzę się. Z czułością dotykam grzbietów książek na najbliższej półce i niespokojnie zerkam na ściany pokoju. Mają lekki odcień zieleni. W kuchni na stole - płatki. Nie zjem dziś śniadania.
Trzeba było wstać wcześniej.

sobota, 17 kwietnia 2010

Pewne rzeczy są wieczne. A.D. 1521.

Na statku panował wzmożony ruch. Dotychczas spokojna pogoda się zmieniła - w oddali, pośród spiętrzonych fal błyskawice przecinały pochmurne niebo. Magellan w swojej kajucie pochylał się nad mapą i w chybotliwym świetle lampy próbował nanosić na nią poprawki. Zamoczył pióro w atramencie i zamarł nad pergaminem. Jakie nazwy nadać cieśninom, wyspom i przylądkom, które do tej pory minęli? Dlaczego on, jeden człowiek, ma podejmować takie decyzje? Ogarnęło go dziwne uczucie, jakby bezradności i strachu – przed potęgą toni burzącej się dookoła, przed hukiem błyskawic, ale także przed ciszą, jaka wwiercała się w uszy podczas spokojnych nocy. Na czoło wystąpiły mu krople potu, ręce zaczęły się trząść. Odłożył pióro i usiadł, wyczerpany nagłym napadem nieuzasadnionego przerażenia. Wbił wzrok w kołyszącą się lampę i w milczeniu obserwował. W ciągu kilku chwil, kilku zaledwie mrugnięć powiek pojął istotę wyprawy. Te nazwy, w które tchnie życie, te niewiele warte literki będą wieczne. Każdy wykształcony człowiek będzie je znał, podczas gdy on, Ferdynand Magellan, ulegnie zapomnieniu. Umrze na morzu na szkorbut lub potężna fala zmyje go z pokładu, jak to się nieraz zdarzało. Z prochu powstałeś i w proch... Czy dotyczy to także bezkresnej toni pełnej drapieżnych ryb i głębinowych potworów? Tak bardzo chciał trafić do nieba, przestrzegał wszystkich przykazań.
Nie. Zabił przecież Quesadę i Mandozę. Zabił, bo musiał stłumić bunt przez nich rozpoczęty. Wyspowiadałby się, ale kapelana wtedy wysadzili na brzeg – za współudział i spiskowanie. Z pięciu statków pozostały trzy, a załoga skurczyła się do zaledwie 150 osób. Ciężkie było takie życie, ale wielce fascynujące. I tak wszyscy znikną w odmętach historii.

Westchnął z rezygnacją. Jego wzrok natrafił na dziennik, który Pigafetta pozostawił w kapitańskiej kajucie przed paroma godzinami. Zerwał się nagle, chwycił za pióro i jak oszalały począł kreślić na mapie. Po zakończeniu tej czynności ujął dziennik w dłonie i pogrążył się w lekturze.

W słabym świetle pobłyskiwały jeszcze niezaschnięte krople atramentu. Kilka tworzyło napis – Mar Pacifico.