Wieczór, małe miasteczko na wschodzie. Śnieg skrzypi pod nogami, świąteczne ozdoby pobłyskują na latarniach. Idziemy środkiem opustoszałego deptaka, jak kiedyś. Pamiętasz, wtedy trzymaliśmy się za ręce - gej ateista i młoda bioteistka, nie mająca jeszcze dość odwagi by zmierzyć się z pustką. Jesteśmy wciąż tacy sami - ja to ja, a ty to ty. Wszystko inne się zmieniło.
Po trzech miesiącach od ostatniego spotkania siedzimy przy gorącej herbacie w kawiarni i rozmawiamy. Nie brak nam tematów, właściwie każde zdanie jest milczeniem, wspominaniem przeszłości i radością z przebywania razem. Rozmawiamy tak, jakby ostatnie dwa lata były tylko klamrą, nieistotnym nawiasem oddzielającym wtedy od dziś. Żartujemy odważnie - nie musimy się wstydzić, choć nasza przyjaźń nigdy nie była zbyt głęboka. Wymieniamy się nowinkami, wspominamy też dawne sympatie.
Jedna jest dziś szczęśliwą Panną Młodą. Dziwne uczucie, prawda? Z paroma się przyjaźnimy. Inne żyją tak jak kiedyś, albo wręcz przeciwnie - postawiły wszystko na jedną kartę, dla jakiejś bliżej nieznanej idei zrezygnowały z wszystkiego co było im znane. Z nas też. Czasem nasze drogi się przecinają, gdy przyjeżdżamy do tego miasteczka na końcu świata, gdzie czas zamarza, a powietrze zawsze pachnie młodością. Nic o sobie nie wiemy.
Idziemy, mróz powoli wnika w ciała, pokonując barierę ubrań. Duża gruda zmarzniętego śniegu omal nie spada nam na głowy - to pan Marek odśnieża dach. Uśmiechamy się do niego. Do tego nieodłącznego elementu krajobrazu, roztaczającego ciepło nawet w zimowe wieczory. Mam wrażenie, że za dwadzieścia lat, gdy przyjdę do maleńkiej kawiarni na rogu, on wciąż będzie tam stał, robił swoją cudowną herbatę i wypytywał o nowinki ze świata, nazywając mnie "małą czarnulką". Chciałabym, żeby tak było.
Odprowadzasz mnie do domu, słowa parują z naszych ust. Opowiadasz o swoim nowym mieście, projektach na wczoraj, codziennych zajęciach i nagle uderza w nas świadomość, że to wszystko jest tylko na chwilę. W końcu od niechcenia pytasz:
-Wierzysz w wieczną miłość?
-Tak. Ale nie wierzę już w wieczne związki.
Powietrze zamarza nam w ustach.
Musimy się razem napić, mówisz. Przytakuję. Wypijmy za dziś. I za jutro. Za to, kim byliśmy i kim staniemy się w dowolnej chwili życia. Za wszystkie osoby, które stanęły na naszej drodze i za te, których nigdy nie spotkamy. Za przyjaźnie i przelotne romanse. Miłości spełnione i platoniczne. Te, które doprowadzały nas do łez i które wywoływały uśmiech. Za infantylne podkładanie walentynek w przedszkolu i romantyczne kolacje w restauracji. Za smutki i radości, namiętne noce i małżeńskie kłótnie. Za szybkie spojrzenia w autobusach, kuszące tańce w klubach. Za przygodny seks i przedmałżeńską czystość. Za nieprzyzwoite myśli i naiwne marzenia. Za przywiązanie i ulotność wspomnień. Za prawdziwe osoby i nasze wyobrażenia ideału. Za dreszcze, które czuliśmy na skórze i za rozmazany makijaż nad ranem... Za tych, których już nie ma lub nigdy nie było.
Wypijmy za wszystkie miłości naszego życia.