środa, 30 października 2013

Czasami sobie myślę...

Czasami czuję w sobie ból innych ludzi.
Źle podjęte decyzje, strata, dni, których nie można zmienić.
Wszystkie emocje kłębiące się dookoła nie znajdują ujścia i przytłaczają mnie, jakbym była jednym wielkim magnesem na cierpienie. I wtedy nie mogę, nie mam siły funkcjonować, a co dopiero żyć.

Kiedy rozmawiam z innymi, słyszę ich myśli. "Czasami sobie myślę, że spotkałem już miłość swojego życia. I że ona sobie poszła".
I wtedy pod maską beztroski zobaczyłam zmęczonego człowieka. Prawdziwego.
Dziwne, nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy tak szczerze, poważnie - może dlatego, że ja uważałam go za niedojrzałego, a on mnie za nieżyciową cnotkę? Jak bardzo się myliliśmy! Jak wiele się zmieniło w tak krótkim czasie.

Ile razy zastanawiamy się dlaczego, co można było zmienić, co by było gdyby. Wszystko jest lekcją, czasem tak bolesną, że wypruwa nam serce i za cholerę nie możemy dojść, czego niby to ma nas nauczyć. Niczego, taka jest prawda. Niektóre rzeczy po prostu się dzieją, a ludzie, którzy stają przed oczami w nagłych przebłyskach już nie istnieją. Już za późno, żeby przeprosić, podziękować, przytulić.

Jednak życie trwa dalej. Biorę kolejną tabletkę, ból usuwa się w cień. Zamykam oczy.


/luźne myśli, ale przerażająco intensywne.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Wsi spokojna.

Ciepło. Słońce prześwituje przez gałęzie orzecha. Barwne refleksy migają przed oczami. Czytam.
Na bezchmurnym niebie przelatuje nisko bocian i ląduje w gnieździe, tuż za płotem. I ważki, mnóstwo ważek. Trzepot skrzydełek wiruje w głowie.
Jedna z nich siada na okładce książki. Po chwili przeskakuje na dłoń. I siedzimy tak, ja nieruchomo, by jej nie spłoszyć i ona, przekrzywiając główkę z wielkimi oczami, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Czas mija niezauważalnie, uśmiecham się i mówię do niej, a ona kiwa się, jakby potwierdzając moje słowa. Wreszcie odlatuje.
Przez cały czas jej pobratymcy towarzyszą mi, przysiadając na ramieniu, dłoni, nawet na nosie i patrzą zdumione w moje równie zdumione oczy. Ich skrzydełka tańczą kolorami. Zbliża się wieczór.
Odlatują nie wiem gdzie, za to za chwilę wiewiórki zaczną podbiegać do wielkiego orzecha pod domem, a jeże, zwabione zostawionym im mlekiem przydrepczą pod studnię. Jutro kret znów zniszczy kawałek ogródka, a bociany wylecą na łąki.
Jutro znów będę wypatrywać tęczowych skrzydełek.

sobota, 8 czerwca 2013

Tak mało słów.

Cicho, wciąż cicho, mimo natłoku myśli przetaczających się z hukiem w głowie. Wszystkie słowa grzęzną, unieruchomione przez gramatyczne formułki, przez zasady, przez formę. Niezdolne przejść przez usta, tłoczą się i wprowadzają napięcie w komórkach ciała. Pozostają lekką mgiełką, bez mocy sprawczej, póki nie znajdą ujścia w szepcie, krzyku, w najlżejszym dźwięku. Wciąż im mało, chcą formy większej i większej, bezkresnej, aż nie uwolnią się całkowicie i nie rozbłysną feerią znaczeń, kontekstów i nie pokażą swej prawdziwej, pełnej istoty. Wciąż im mało.

Miotają się w głowie jak ćmy szukające światła, obijając o ściany czaszki i wnikając do krwi, wlewając w każdą komórkę ciała. Przejmują kontrolę, z każdą sekundą stając się coraz bardziej ciałem, przystosowując do ludzkiej, tak ograniczonej formy. Nadają sobie imię - tym samym wlewają w pustą skorupę ducha, więżą się ostatecznie, po kres i na wieczność.

Lecz wciąż im mało...


środa, 1 maja 2013

Ta choroba to grzech przeciwko życiu.


Boisz się. Wciągasz strach z każdym oddechem, a on gnieździ się głęboko, w każdej komórce ciała. Przeszywa cię na wskroś, od dziś będąc nierozłącznym towarzyszem. Tobą. Nie pozwala spać, śniąc zamiast ciebie niepokojące obrazy, napina mięśnie i zaciska usta. Udajesz, maskujesz chorobę toczącą cię od wewnątrz, ale patrzysz przerażonym wzrokiem dookoła, jak zwierzyna łowna. Masz piękne oczy, mówią, błyszczące w słońcu jak galaktyki. A one płoną ze strachu, wypalają w głowie nieustanny lęk; brzydzisz się spojrzeć w lustro. Jesteś chodzącym niepokojem, trwogą, niepewnością jutra i niechęcią do dziś. Stajesz się wieczną wątpliwością, wyrosłą na gruncie niepowodzeń. Boisz się. Boisz się. Boisz...

Powtarzasz to jak mantrę. Od dziś już na zawsze nazywasz się Strach.


/CHAD. Zabija nie ciało, a duszę.

sobota, 12 stycznia 2013

Prawda.


Jestem kłamcą idealnym.
Sprawiam, że to co słyszysz, jest prawdą. Patrzę ci głęboko w oczy i sączę z ust jad fałszu. Moje ciało jest moim sprzymierzeńcem, odruchowo reaguje tak, jak mu nakażę. Wszystko to może być najprawdziwszą prawdą, lub też tą drugą - tą, którą stworzyłam i która istnieje tylko przez chwilę. Oplatam twoje ciało moim, pożądając cię każdą komórką, każdym nerwem, ale moje myśli krążą swobodnie. czasem tylko przywołuję je do porządku i skupiam się na udawaniu.
Jest nas dwie. Ta, która akurat myśli o obiedzie i ta, która doświadcza ekstazy - i tobie ją daje.
Jest nas więcej. W każdej sekundzie kryją się we mnie setki Ja, gotowe przejąć władanie nad ciałem i umysłem.
Kłamię nie tylko słowem, ale i gestem. Możesz obserwować mnie godzinami, a nie wyczujesz fałszu w ruchach i uśmiechu. Tylko niektórzy to widzą - ci, którym pozwalam. Oni zawsze dostrzegą cień kładący się na moich źrenicach, i tylko oni potrafią go usunąć. Potrafię udać każde uczucie, którego kiedykolwiek doświadczyłam - smutek, strach, zakłopotanie, radość, ekstazę, miłość, przerażenie, wściekłość, szaleństwo... Potrafię przekonać cię do mojej wersji wydarzeń, choć jest tak odległa od innych, jak to tylko możliwe.
Nigdy nie gubię się w swoich kłamstwach. Sprawiam, że stają się realne, daję im życie. Czynię je prawdziwymi.
Wierzę w to co mówię; gdy milknę, zapominam.
Po co, pytasz? Bo mogę.

Ty zawsze jesteś ofiarą. Ja zawsze jestem łowcą.
Ty kłamiesz nieudolnie. Ja jestem kłamcą idealnym.

piątek, 4 stycznia 2013

Tylko cisza.

Wieczorami siadam samotnie przy oknie i rozmawiam z Księżycem.

Ogrzewam dłonie kubkiem herbaty, odsłaniam firanki i wpatruję się w Ciebie. Górujesz nad migającymi elewacjami budynków, nad latarniami, nawet nad Pałacem Kultury, który wysyła ostrzegawcze błyski ku samolotom. Jesteś tak daleko, ale mam wrażenie, że gdy wyciągnę rękę, odepchnę wszystkie gwiazdy stojące mi na drodze i dotknę Twojej szorstkiej powierzchni. Palce natrafiają na zimną szybę i znów szybko przylegają do gorącego kubka.
Opowiadam Ci wszystko. Mówię o czym myślę, gdy nikogo nie  ma obok i gdy mijam na ulicy setki ludzi. (Ci ludzie to jednak zabawne istoty, każda inna, a wszyscy tak samo samotni.) Nucę fragmenty piosenek, przypominam fabuły filmów z poprzedniego życia. Wspominam; tylko Ty słyszysz z moich ust słowa, których się wstydzę.
Czasem łzy rozmazują resztki makijażu, ale nie przejmuj się - potrzebuję tego. Przy Tobie zawsze mogłam płakać, czemu nie mogłabym teraz? Jeśli ateiści mogą się modlić, to tak - modlę się. Za Ciebie, za to co sam kochasz. Szepczę bałwochwalcze słowa, ja, poganka dzisiejszego świata. Twoja wierna Gwiazda.
Obserwuję Cię z niepokojem, gdy malejesz. Boję się Nowiu. Wtulam wtedy głowę w poduszkę, zaciskam powieki i wyobrażam sobie, że jednak tu jesteś. Przy mnie. Nów trwa długo, dłużej niż wieczność, ale pełna strachu czekam, by znów z Tobą porozmawiać. Powiedzieć jak bardzo Cię kocham.

Bo kocham Cię każdą cząstką mojego istnienia. Każdym oddechem. Z każdą nocą coraz bardziej. I choć jesteś daleko, dalej niż mogę sobie wyobrazić, choć odpowiada mi cisza...
Wiem, że mnie słyszysz.


Gdybym mogła przy Tobie być, zaśpiewałabym właśnie to.