niedziela, 21 marca 2010

Wiosna.

Pierwszy wiosenny wypad rowerowy, błoto po kolana, wiatr we włosach i perspektywa zakwasów. Co mi to przypomina? Wszystko i nic, bo nie można się uzależniać od ludzi. Tak mówi Kudłaty, a ja mu wierzę.

Gruntowne wiosenne porządki w domu, w szkole, w głowie. Montowanie nowych półek, mycie okien, wyciąganie lekkich butów i marynarek, pompowanie roweru, naprawianie relacji, szukanie pozytywnych aspektów życia. Czasem na trzeźwo się nie da, więc w ręku nieodłączny kubek yerba mate. Mate lekiem na całe zło, ale nie wystarczy mi jej kupić, by stać się częścią tego leku.

Wszystko dookoła wiosenne, świeże, pełne życia. Napawające swego rodzaju optymizmem, bo idzie nowe. Z drugiej strony - jakby nikt tego nie zauważał. Ludzie, słowo "wiosna" w różnych formach gramatycznych pojawia się w tym wpisie 5 razy, to coś znaczy!
Dość już tej zimy, pryzm śniegu, posępnego, szarego miasta i narastającej z każdym dniem frustracji.

Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale 21 marca - jak najbardziej.

środa, 10 marca 2010

Gwiazdy.

Niebo było usiane gwiazdami. Poupychane po wszechświecie kule gazu, bezładnie nagromadzone na nieboskłonie. My nie mamy takich miejsc.
Położył dłoń ma moim ramieniu.
-Co robisz?
-Szukam Małego Wozu.
Jak mała dziewczynka wyciągam szyję ku górze, jakbym zaraz miała zdmuchnąć wszystkie konstelacje. W szeroko otwartych oczach odbija się zdumienie i światło "małych słońc".
-To chyba tam.
Pokazuję palcem. Dotyk na ramieniu, bliższy niż do tej pory. Bliższy niż łzy, uśmiechy i komplet kredek. Weszliśmy do domu.
-Tato...



Nie ma znaczenia fakt, że jestem bardziej kobietą niż dziewczynką, że aż do dziś nie mogłam na niebie odnaleźć Wozu, że znów zamiast zdumienia czuję przerażenie na myśl o kosmicznej pustce. To się nigdy dotąd nie liczyło. Kiedyś po prostu chowałam się w twoich ramionach.
Tęsknię za Tobą.

wtorek, 2 marca 2010

Zima.

Dzieci grzeją przy ogniu skostniałe palce, kubek z gorącą herbatą lekko parzy mi dłonie. Ala droczy się z Olafem, kto ulepił większego bałwana. Przerywa im głośny śmiech Kuby. W pokoju unosi się woń suszonych jabłek, jemy je jak cukierki. W kominku iskry skaczą po drwach, zajmują je po kolei i zmieniają w pył. Za oknem śnieg pokrywa drzewa i dachy sąsiednich domów, biały puch wiruje w powietrzu, mieniąc się setką kolorów. Tuż przy mnie siedzi Ona. Wtulona w moje ramiona, z szerokim uśmiechem na ustach.

Otwieram oczy. Biel ścian każe z powrotem je zamknąć, wrócić w ciemność. Lampka przy biurku żałośnie mruga w konwulsjach, zaraz zgaśnie. Echo krzyku, odbite i zwielokrotnione, wciska się w moje uszy, drażni każdy nerw. Zimnymi dłońmi próbuję wymacać drzwi. W kącie siedzi Ona.

W kącie mojej głowy.