niedziela, 22 czerwca 2014

Taki jeden dzień.

Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam...

Dziś zaczyna się dwudziesty drugi rok Twojego życia. Czy masz zamiar spędzić go tak, jak pozostałe? Kiedy patrzysz wstecz, widzisz mnóstwo zmarnowanych szans, porażek i jakoś żadna z nich nie wydaje się być jedynie potknięciem na drodze do celu. Raczej wpadaniem po omacku na kolejne drzewa. Chcesz coś zmienić? Coś przywrócić, coś zapomnieć, coś osiągnąć. Być w końcu kimś, kim nie byłaś przez te wszystkie lata.

...w szczęściu, zdrowiu, pomyślności...

Przecież Ty nawet nie lubisz swoich urodzin. Zawsze wtedy jesteś w "tym" stanie. Dlaczego akurat ten dzień, a nie Nowy Rok, imieniny, rocznica pierwszego konwentu ma być idealny do podejmowania postanowień? Bo wtedy wszystko się zaczęło? Skończyło? Bo czas przecieka Ci przez palce...?

Pomyśl życzenie.

sobota, 21 czerwca 2014

Dalej.


Kiedyś, dawno temu, chciałam zostać naukowcem. Spędzać dnie w pustym laboratorium i sprawiać, że wszystko staje się prostsze. Mówiono mi: za bardzo kochasz ludzi, potrzebujesz ich. Spędzałam całe dnie na nauce, chcąc wiedzieć. Wszystko. O wszystkim. Kochałam ludzi, ale książki bardziej. Ludzie odchodzą, zmieniają się, umierają. Książki tylko płoną.
Mogłam niszczyć więzi, ale nigdy nie przytknęłam zapałki do kartki papieru.

Kiedyś, nie tak dawno, zrezygnowałam z dziecięcego marzenia. Świadoma własnych ograniczeń, zmieniłam plany. Chciałam zostać wieloma osobami na raz. Muzykiem, pisarką, żoną, inżynierem, sprzedawcą, modelką, kierowcą, matką... wciąż szłam do przodu, trochę niepewnie, ale uparcie.

Zmieniałam klasy, miejsca, grupy, wiedząc, że coś jeszcze mnie czeka, że jedni o mnie zapomną, a inni dopiero poznają. Myślałam dalej, patrzyłam dalej.
Nie ma już żadnego dalej.

piątek, 11 kwietnia 2014

366 dni.

Co może się zmienić przez rok?
Wszystko.

Równo rok temu, w czwartek 10 kwietnia 2013 roku usłyszałam coś, co wydawało mi się wyrokiem śmierci. Dziś nie pamiętam już, jak to było żyć bez tego - czuję, że zdrowa byłabym niepełna, nieprawdziwa. I bardzo szybko okazało się, że nie jest to choroba śmiertelna, przynajmniej nie bardziej niż samo życie.

Jak myślicie, czy łatwo jest pogodzić się z nieuleczalnym wyrokiem? Który będzie towarzyszył mi przez pięć, dziesięć, a może pięćdziesiąt lat, aż do śmierci. Nie uderzając, ale też nie dając o sobie zapomnieć. Otóż zadziwiająco łatwo. Wystarczy zaangażować mózg, nie emocje.
Jak to łatwo powiedzieć!

A jednak dziś, 366 dni później, jestem kimś innym niż wcześniej i kimś innym niż spodziewałabym się zostać. Nie jestem zgorzkniała (no może troszkę), zrezygnowana (zdarza się) czy przerażona (okej, akurat tu sama sobie kłamię). Wszystkie przeszłe tragedie i żale zostały przysypane zasłoną niepamięci. Zupełnie jakbym przeczytała o tym w jakiejś książce, a nie przeżyła osobiście. Tylko jednej rzeczy nie jestem w stanie zapomnieć.
(co dziwne, wciąż potrafię zagrać emocje, które kiedykolwiek przeżyłam i tu amnezja nie ma zastosowania...czemu?)

Owszem, wciąż się boję - ale rzeczy choć trochę realnych. Boję się o zdrowie moich przyszłych dzieci (bo to dziedziczne), o męża (no bo kto ze mną wytrzyma?), o pracę (zmiana studiów in progress, brr). Wciąż czasem czuję, że przegrałam życie, zmarnowałam dwa lata studiów i straciłam wszystkie umiejętności. Potem przypominam sobie o osobie dla której żyję i wiem, że dla niej, dla siebie muszę znaleźć pasję.

I dla siebie i dla niego odstawiłam leki.

I żyję dalej, choć rok temu jedyne o czym myślałam to śmierć.




/hej ty, mała, jeśli czytasz to kiedykolwiek w przyszłości. Nie poddawaj się, bo życie to taka suka, która lubi płatać figle. A jeśli kiedykolwiek zabraknie ci sił, pomyśl, że jeszcze w wieku 18 lat gardziłabyś sobą za tę słabość. Vid höfum alla ævi!
Pamiętasz - þegar þú ert auðmjúka, þú verður fallegri? To kłamstwo.

sobota, 1 lutego 2014

Podglądanie cudzego życia jest takie zabawne.

W ciągu kilku minut rozmowy można poznać skrawek duszy. Internet jest jeszcze szybszy - nie trzeba nawet rozmawiać. Można oglądać, słuchać, komentować i żyć czymś fikcyjnym.

Właśnie dlatego zamykam się samotnie w czterech ścianach (no dobrze, jest ich trochę więcej, kwestia rozplanowania przestrzeni) i ograniczam kontakt z ludźmi do minimum. Chcę odzyskać swoje życie. Nie być już "psychologiem dla ubogich", chodzącą poradnią i pudełkiem do którego można włożyć wszystkie problemy. Chcę być sobą i pogodzić się z tym, że nikt nie jest niezastąpiony. A już szczególnie ja.
To nie jest nieprzyjemna świadomość. Jest po prostu obca.

A od kiedy wokół mnie są tylko bliscy i książki, pojawił się spokój, którego tak brakowało. Gorąca herbata, gruba książka, notatki z betonu komórkowego i Ktoś, w kogo można się wtulić. Cichy, malutki raj.
Nawet, jeśli tylko na chwilę.


/A może to sesja tak na mnie działa?