piątek, 25 czerwca 2010

Handel wymienny.

Dzień zapowiadał się niepozornie. Chmury nad głową straszyły ulewą, upał wyciskał pot z ciała. Jednym słowem - lato. W ten gorący poranek jak zwykle szukałam Sprzedawcy Szczęścia. To najbardziej tajemniczy diler w mieście. Czasem przybiera postać nieziemskiego bruneta, czasem staruszki z wnuczkiem. Często też nie ma twarzy, a o jego obecności świadczą tylko zmiany w otoczeniu. Nigdy nie wiem gdzie będzie stał i jak dojdzie do wymiany. To błyskotliwy osobnik. Zawsze, kiedy potrzebuję towaru, On pozwala się rozpoznać.
Szłam więc przez miasto i wypatrywałam. Może to któryś z robotników układających chodnik przed blokiem? A ty po ilu kostkach się uśmiechniesz? To zdecydowanie nie On. A może młoda mama prowadząca dwójkę niesfornych maluchów do przedszkola? Jeszcze nie. Z narastającą niecierpliwością rozglądałam się po ulicy, prześlizgiwałam wzrokiem po tłumie. Przecież gdzieś tu musi być! Spokojnie, przecież On nie lubi niecierpliwych. Przyjdzie.
Już prawie dotarłam pod drzwi szkoły, gdy go zobaczyłam. Mały chłopiec z lizakiem. Uśmiechnął się do mnie. Uśmiech za uśmiech, taka jest dzisiaj cena.
Poszłam dalej, wbrew przesądom mijając czaplę "od tyłu". Szczęście na cały dzień kupione.
Wspominałam już, że ten sprzedawca jest również najtańszy...?

niedziela, 13 czerwca 2010

Helikoptery.

Śpię. Wiem o tym, bo co chwila przewracam się na drugi bok i walczę z kołdrą, próbującą mnie udusić w tę i tak gorącą noc. Poddaję się, otwieram oczy. Na dziś to chyba koniec odpoczynku, nie zasnę.
Siadam na parapecie i wpatruję się w gwiazdy, już czwarty raz w tym tygodniu. Podobno jeszcze przez kilka dni ma być widoczna kometa McNaught. Patrzę i nagle... jest. Coś porusza się dość szybko po niebie. Może to tylko satelita? Rzeczywiście, mruga światłami. Robię minę skrzywdzonego dziecka, ale wciąż obserwuję obiekt, który, o rany!, zbliża się. Wyskakuję z domu na trawnik i w samej koszuli nocnej wychodzę na środek pola za blokiem, żeby mieć lepszy widok. Niedoszły satelita przybiera coraz większe rozmiary, w końcu zaczyna przypominać helikopter. Chwila, dwa helikoptery. Wygląda na to, że straciły sterowność, bo wirują bezwładnie i spadają prosto na mnie! Czym prędzej biegnę na najbliższy postój taksówek i proszę kierowcę o wezwanie pogotowia. Już sekundę później słyszę tylko ogromny huk i moje oczy spowija czerwona mgła. Ogień trawi rozbite wraki, z których ostatkiem sił wyczołgują się piloci. Nie dochodzi do wybuchu. Obrazy skaczą mi przed oczami jak tnąca się grafika w grze brata. To prymitywne, ale jedyne określenie, które przychodzi mi do głowy. Wraz z kierowcą pomagam rannym odejść jak najdalej od tej kupy żelaza i paliwa. Widzę poparzoną straszliwie skórę, otwarte rany. Niedobrze mi...

Budzę się oparta policzkiem o chłodną szybę. No tak, to musiał być sen. Przecież koło domu nie mamy postoju taksówek!

sobota, 5 czerwca 2010

Alicja.

Jestem tu, by żyć.
Bóg rzucił mnie w sam środek niedoskonałego świata, do pokoju z zielonymi ścianami roślin i wielkim czerwonym słońcem. Jestem tu, by czuć zapach gorącej kawy, kłosów zboża trącanych wiatrem i piach pod stopami. Widzę to, czuję, ale nie jestem w stanie usłyszeć najmniejszego szmeru ani trelu ptaka.
Witajcie w ośrodku dla niesłyszących.
Jestem tu, by żyć.

***

Byłam mała, pamiętam.
- Alicjo z krainy czarów – mówił. - Alicjo.
Czarowałam go śmiechem, niezgrabnym tańcem nie do taktu, ufnym spojrzeniem. Przyklaskiwał z zadowoleniem i tylko smutek odbity na obliczu pokazywał, jak bardzo mnie żałuje.
-Zabiorę cię – mówił. - Nie będziesz tu sama.
Dostałam białego króliczka. Wiedziałam, że zabierze mnie z krainy, gdzie królową jest Cisza. Prosto w szum miasta, w życie.
Zdechł miesiąc później, zostałam.

***

Poszłam na plażę. Goniłam krople tańczące dookoła i wplątujące się we włosy. Brakowało tylko szumu fal. Słońce wypuszczało promienie prosto w moje ramiona, jakby i ono żałowało. Oboje chcemy żyć.
Przyszedł. Czytałam z jego słonych ust.
-Będę twoim Kapelusznikiem – powiedział. - Nauczysz się.
Wziął mnie do ośrodka.