Duszę się.
Od myśli, spojrzeń i oddechów.
Każda, nawet najmniejsza drobinka powietrza zatruwa mój umysł. Wlewa się w kolejne komórki ciała, jak fagi. Absorpcja, wnikanie, replikacja... Każda chwila mnie zabija.
Szybki oddech, bicie serca.
Pusty, nocny autobus staje się w jednej chwili statkiem kosmicznym, magicznym przejściem do życia. Mijam ulice, budynki, wszystkie pełne duszącego tlenu.
Uścisk ręki?
Otrząsam się. Wysiadam, łapię w płuca mróz wieczora. Nie zabijaj mnie, proszę. Daj pobawić się jeszcze w naiwność. Chcę powiedzieć, że niebo jest niebieskie, a trawa zielona. Tylko tyle.
To nie chlorofil, to kredki Pana Boga.
Tracę przytomność, idę, nie wiem jak, kieruję kroki do domu. Ukochanego domu, jedynego miejsca, które mnie ochroni przed samą sobą. Przedzieram się przez dym i myśli w głowie.
Otwarte drzwi, nie bój się, spojrzenie w lustro, nie bój, jeden krok, nie.
Obrazy emitowane na siatkówkę oka, tylko wspomnienia. Myśli.
Krzyczę.
Duszę się wiedzą, pytaniami, zasadami.
Jestem sobą tylko w chwili obecnej.
Chwila trwa zdecydowanie za krótko.
poniedziałek, 30 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz