Umówiłam się z nimi na osiemnastą. Wychodzę kilka minut wcześniej i już z daleka słyszę znajome głosy. Zamiast dwóch osób idzie ku mnie cała zgraja rozgadanych, wesołych i pełnych entuzjazmu chłopaków. Znam wszystkich, ale ponad połowy nie podejrzewałabym o zainteresowanie taką muzyką. Jeż nie pamięta, że chodził ze mną do przedszkola, trudno. Pół godziny później Kuba mu to uświadomi, nie wiem jak. Idziemy pustą ulicą, pięciu chłopaków i ja. Jajo wpada na genialny plan pt. 'zwiejmy w bok, ciekawe, czy zauważą'. Nie zauważyli.
Na miejscu spotykamy kolejnych znajomych. Stałych bywalców i tych, którzy według prawdopodobieństwa nigdy nie powinni się tu znaleźć. Nie ten czas, nie to miejsce. Niektórzy już pod wpływem. Nie dziwi mnie to. Wychodzę na dwór, już bez kurtki - chcę trochę zmarznąć, taka głupia zachcianka. Witam się z wciąż napływającą falą ludzi, gdy zza pleców słyszę 'nie przyznajesz się?' E stoi przede mną w kapturze, z papierosem w ręku i kolczykiem w brodzie. Rozszerzone, zaćpane oczy, zachrypnięty głos. Jest pobudzony, ale nie dlatego, że pił albo brał. Dlatego, że nie brał. Chwila, czy to ten sam człowiek, który rok temu był moim ideałem? Nie, cholera, nie!
-Spieprzyłeś.
-Wiem.
Znikam mu z oczu.
Przy pierwszych piosenkach wszyscy stoją sztywno z piwem w ręku, tylko ja pozwalam sobie na lekkie stukanie nogą do rytmu. Do przodu wypada dwóch pijanych gości - ktoś musi rozruszać imprezę. Po dwóch minutach już szaleje pogo. Czy ja zawsze muszę być jedyną dziewczyną? W tym mieście nie ma takich jak ja? Jesteś wyjątkowa. Mało mnie to pociesza. Znów skaczę w kłębowisku ludzi, znów nie ma nic dookoła. Wokalista Ecce Homo patrzy na nas, trzymających się za ręce i się śmieje. Chyba muszę częściej ćwiczyć na wfie, już złapałam zadyszkę. W przerwie znów wychodzę.
Wszyscy, wszyscy! dookoła albo już pijani, albo w trakcie wprowadzania się w stan delirium tremens. B i M unoszą się nad ziemią, nabrali się jakiegoś świństwa. Wiedźmina i ekipę już spisali. E siedzi na schodach z bratem, cały się trzęsie. Czy nikt temu debilowi nie powiedział, że cztery dni bez snu w połączeniu z głodem narkotykowym to samobójstwo? Nawet ja - osoba, która papierosy miała w rękach tylko wtedy, gdy podawała je ojcu, wiem o takich rzeczach. Brat poszedł po mocną kawę dla niego. Nie ma działki, blanta, skręta, nic - pokłócił się z dilerem. Dzięki temu poznaję kolejnego dilera w tym mieście. Nic mnie już nie dziwi.
Każę E napisać mi następnego dnia, jak się czuje. Odzywa się we mnie dawna czułość i troska o tego człowieka. Patrzę mu w oczy. Brązowe jak dawniej, ale puste, smutne, bez tego zadziornego błysku. Nie mogę na to patrzeć, po prostu nie mogę. Jak do tej pory nie napisał.
Mam dość, wychodzę.
Idę z Jajem i właściwie nie tyle rozmawiamy, co uzupełniamy wzajemnie swoje zdania. Oboje czujemy się obco w tym koncertowym środowisku. Pozornie zgrane, po jakimś czasie pokazuje swoją twarz. Czyżbyśmy byli jedynymi osobami, które dziś nie wypiły nic poza wodą gazowaną? Dziwne, ale nie czuję zaskoczenia. Łapiemy się za ręce i idziemy dalej. Młoda bioteistka i gej ateista idą za rękę w środku nocy i rozmawiają o śmierci. Jedyna normalna chwila tego wieczoru.
Mówię mu o moich obawach. To takie nieodpowiedzialne! Znamy się od dawna, spędzamy razem czas od trzech miesięcy, mówię mu wszystko. Tylko on rozumie teraz sprzeczności targające moimi myślami. Tylko facet, który twierdzi, że po śmierci zeżrą nas robale i kropka. Po chwili dostaję smsa. Uśmiech błąka mi się w kącikach ust, tego mi brakowało. Zwykłe dwa słowa, a tak trudno je powiedzieć. Już się nie boję. Żegnamy się i każde idzie w swoją stronę.
Kładę się spać z myślą, że już nie pójdę na żaden koncert dla ludzi i tej specyficznej atmosfery. Będę tam tylko dla muzyki. A i ta ostatnio nie jest najwyższych lotów.
Budzę się z myślą, że cholernie boli mnie szyja, ręce i łopatki. I ze świadomością, że są też normalni ludzie, na których bardzo mi zależy.
niedziela, 22 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz