poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Biel.

Znów przemykam pod ścianami, wyrażając sprzeciw spojrzeniem pełnym wyrzutu i wymownym milczeniem. Na stoliku stoi opakowanie płatków, może zjem w końcu śniadanie. A może z powrotem zakopię się pod ciepłą kołdrę, zamknę oczy i ostentacyjnie zignoruję świat. No wstawaj już! Jeszcze chwila, sekunda, jeszcze tyle czasu na wszystko. Ale zaraz, czy ja śnię? Czy to już jawa, nielogiczna i zaskakująco barwna? Tylko ściany takie namacalne i białe. Tylko one są tu prawdziwe.
Gdzie podziało się okno i ogród, gdzie półki z książkami, figurkami i stertą zeszytów? Wszędzie ściany, zwykłe, betonowe, grube... Nic nie słyszę, nie widzę, tylko jasność otaczającą mnie z każdej strony, wnikającą w źrenice z niespotykaną brutalnością. Nie boję się. Nie czuję bólu, a promienie bieli wplatają się pomiędzy żyły jak korzenie drzewa, paraliżują nerwy i mięśnie. Powoli tracę świadomość, ale jest mi to obojętne - nie chcę wracać do świata pełnego złości.

Budzę się. Z czułością dotykam grzbietów książek na najbliższej półce i niespokojnie zerkam na ściany pokoju. Mają lekki odcień zieleni. W kuchni na stole - płatki. Nie zjem dziś śniadania.
Trzeba było wstać wcześniej.

2 komentarze:

  1. Hej, niezłe. Mniej pretensjonalny język = bardziej zrozumiałe dla tępych biol-chemów.

    OdpowiedzUsuń
  2. xD dla tępych mat-języków także. Ostatnie opo też nieźlaste.

    OdpowiedzUsuń