Dzieci grzeją przy ogniu skostniałe palce, kubek z gorącą herbatą lekko parzy mi dłonie. Ala droczy się z Olafem, kto ulepił większego bałwana. Przerywa im głośny śmiech Kuby. W pokoju unosi się woń suszonych jabłek, jemy je jak cukierki. W kominku iskry skaczą po drwach, zajmują je po kolei i zmieniają w pył. Za oknem śnieg pokrywa drzewa i dachy sąsiednich domów, biały puch wiruje w powietrzu, mieniąc się setką kolorów. Tuż przy mnie siedzi Ona. Wtulona w moje ramiona, z szerokim uśmiechem na ustach.
Otwieram oczy. Biel ścian każe z powrotem je zamknąć, wrócić w ciemność. Lampka przy biurku żałośnie mruga w konwulsjach, zaraz zgaśnie. Echo krzyku, odbite i zwielokrotnione, wciska się w moje uszy, drażni każdy nerw. Zimnymi dłońmi próbuję wymacać drzwi. W kącie siedzi Ona.
W kącie mojej głowy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Takie Twoje. Takie fantazyjno-fantastyczno-nie-wiadomo-o-co-chodzi.
OdpowiedzUsuńDobra puenta.
OdpowiedzUsuńDzięki, Kosti.
OdpowiedzUsuńEee, to nie-wiadomo-o-co-cho, to źle?