Ktoś kiedyś powiedział mi, że muzyki można słuchać tak, jak czyta się książkę: usiąść i chłonąć. Miał rację. O ile inna była beztroska sobotnia zabawa na happysad od mini-koncertu w szkole muzycznej! W pierwszej sytuacji skakałam, piszczałam i robiłam rzeczy podobne do tych, które opisał Benek w odniesieniu do innego koncertu, ale przede wszystkim tonęłam - w dźwiękach, obrazach, we wszystkim co tego wieczora mnie spotkało. W drugiej sytuacji siedziałam i z zamkniętymi oczami zatapiałam się w melodii granej na fortepianie. Wszystko to w towarzystwie jednej osoby. Kolejny dowód na to, że z przyjacielem można bawić się wszędzie. I wcale nie jest mi brak pewnych rzeczy, których nie mogę dostać, o nie. Wczoraj nie liczy się, jak mówi emowata piosenka hs, którą od soboty wielce ukochałam. Wiele rzeczy i spraw ukochałam od tego dnia, szczerze mówiąc. Nie wiem, czy to dobrze, nie obchodzi mnie to.
Jest też mniej różowo. Święta tuż-tuż, a ja tkwię w środku wojny o wiarę. To chyba trzeba przeczekać - rodzice się uspokoją, zechcą rozmawiać, to dojdziemy do porozumienia. Prawda? I ukochana klasa, która już chyba znienawidziła mnie (włącznie z resztą szkoły) za koszulkę z jakże trafnym napisem Nie muszę być ładna... Bo nie muszę!
Ale motywem przewodnim (coś jak ścieżka dźwiękowa do filmu?) mojej tymczasowej egzystencji i wszystkich jej aspektów jest My się nie chcemy bić. Takie naiwne, antywojenne, beztroskie, a jak cieszy! Tym bardziej, że to nie tylko piosenka, to prośba - żeby życie wyglądało jak te kilka minut, kiedy trzymaliśmy się w objęciach i fałszowaliśmy refren. I jestem pewna, że tak będzie wyglądać. Nie cały czas, w końcu to nie bajka dla dzieci, ale czasami, przez parę dni.
I wystarczy.
Ogień trzymaj w sercu, a nerwy na uwięzi!
poniedziałek, 21 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz