Siedzieli przy stole w kuchni. Słońce wpadało przez okno i malowało na przeciwległej ścianie barwne refleksy.
-Doprawdy świetnie wyszedł ci ten filet. - stwierdziła, spróbowawszy kawałek. - Kocham cię - dodała po chwili, po czym ujęła w dłonie szklankę z sokiem.
-Dziękuję, dodałem więcej przypraw niż zwykle. Ja ciebie też. Ale cóż to? Wyznawanie uczuć przy tak trywialnej czynności, jaką jest posiłek zakrawa na farsę. - odpowiedział, lekko skonsternowany.
W odpowiedzi rzuciła mu tylko rozbawione spojrzenie.
-Moja droga - kontynuował - miłość winno się wyznawać na tle gwiazd, z bukietem herbacianych róż w dłoni i przy dźwiękach spokojnego walczyka. Jak wiele w tym momencie utraciliśmy!
-Ależ proszę, uspokój się... Przecież nie przychodzi Ona wśród fanfar i nie żąda poklasku. Dopiero wtedy, kiedy będzie czymś naturalnym, może zagościć w tym domu. Nie godzi się nawet głośno jej wzywać i komentować. Już samo wypowiedzenie tych słów jest gwałtownym wtargnięciem w istotę rzeczy.
-Nie rozumem cię. Cóż będę wspominać po latach? Czy nie powinno być to drżenie rąk przy dotknięciu twojej skóry, słowa nieśmiało wymykające się z ust, ułożone w najpiękniejsze wyznanie, taniec radości pod gołym niebem? Miast tego mamy... Co mamy?
-Siebie. I twój filet. - Zaśmiała się radośnie - Jedz, wystygnie.
Zagadka: czyj styl mi się niechcący udzielił? Nagrody: satysfakcja i mój podziw (dozgonny).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ładnie. O tak, ładnie!
OdpowiedzUsuńAch, styl bezsprzecznie pachnie Janem Chryzostomem..
OdpowiedzUsuńStawiam na Coelho z tym "Cóż", bądź też jakieś głupie porównanie do mnie xD
OdpowiedzUsuń1 Kor 13,1-13 (Fragment z "Hymnu do miłości")
OdpowiedzUsuń