Tak samo jest z ludźmi. Zwykle umierają powoli, mamy czas na pożegnanie, wypowiedzenie najważniejszych słów. Mogą też zniknąć nagle - i wtedy pozostaje w nas tylko żal, tyle jeszcze było przed nami!, tęsknota i ewentualnie parę radosnych zdjęć.
Zupełnie inaczej rzecz ma się z przyjaźnią. Ona nie umiera, a rozpływa się, zupełnie jakby codzienność była żrącym kwasem niszczącym wszystkie więzi. Ktoś, kogo darzyliśmy sympatią i zaufaniem, przechodzi obok. Nieobecny i choć żywy, to dla nas już świętej pamięci. Świętej, złudnej i nietrwałej, ale tylko ona pozwala obecnie odróżnić obcego od kiedyś nam bliskiego. Dla innych umieramy niezliczoną ilość razy, a oni dla nas - bo lepiej zachować pod powiekami obraz zawsze uśmiechniętego przyjaciela, a nie obojętnego przechodnia.
Dzisiaj mam wrażenie, jakbym spowodowała wypadek samochodowy z mnóstwem ofiar śmiertelnych. Obcy dookoła, cmentarzysko w mojej głowie.
Beznadziejna notka, wiem.
To nie codzienność jest żrącym kwasem, tylko ściemniactwo i olewanie.
OdpowiedzUsuńA nie prawda, bo to właśnie codzienność.
OdpowiedzUsuńBaaardzo mi się podobało, tylko "towarzysza" zmieniłbym na coś innego. Ale to jedyna rzecz, która nie pasuje.
Zmienione, dzięki! :)
OdpowiedzUsuń